O pożarach, chlebie i ulęgałkach. Wspomnienia: Kryspina Gruszkowa
Budynki ,,Kasarny". Tkalnia p.Ksawerego Cianciary . a potem p.Jana Cianciary.Lata 40-te.Udostępnił p.Andrzej Kuśnierczyk.(Archiwum ,,Korzeni")
Zabudowę Kamienicy stanowiły w większości drewniane domy często kryte słomą. Stąd wiele pożarów, jakie nękały mieszkańców. W wielu domach gospodynie wypiekały w sabatnikach chleb dla użytku własnej rodziny. Piece wypalano drewnem. Długie jęzory płomieni zapalały często sadzę osiadłą w kominie. Wystarczyła jedna iskra, by zapalić suchy słomiany dach. Pamiętam pożar wielkiej stodoły wypełnionej po dach zwiezionym tuż po żniwach zbożem w gospodarstwie Jana Cianciary. Pożar wybuchł nocą. Przerażający widok, płomienie buchały wysoko w górę, na niebie rozległa łuna. Wojsko przebywające w naszej wsi uratowało przed spaleniem stojące w pobliżu zabudowania. Tej nocy była u mnie koleżanka z Częstochowy Ala Kołaczkowska ze swoją młodszą siostrą Helenką. Helenka bardzo płakała. Wydawało się, że płomienie sięgają naszego domu. Wystraszone wróciły nazajutrz do domu przerywając pobyt u nas na wakacjach. Groźną chwilę przeżyłam gdy palił się dom Holeczków, naszych sąsiadów. Byłam wtedy poza domem i wydawało mi się z daleka, że płonie moje rodzinne domostwo. Mieszkańcy, Kamienicy pełnili każdej nocy wachtę, bo pożary wybuchały także nocą. Z dwóch kolejnych domów wychodziło co wieczór dwoje ludzi i z trąbką sygnałową patrolowało wieś przez całą noc.
Ulica M.Konopnickiej okolic Szkoły Podstawowej nr 1 .1942r.Udostępnił p.Andrzej Kuśnierczyk Kamienica Polska
Przypomnę dwa tragiczne wydarzenia, jakie miały miejsce na początku lat trzydziestych. Daleko w polu na posesji Walentków (dziś Ryszarda Walentka) była cegielnia. Jej właścicielem był także Walentek. W czasie roztopów w wypełnionej po brzegi gliniance utonęła kilkuletnia córka właściciela cegielni. Pobiegłam tam po rozmokłych polach z koleżankami z klasy.
W 1932 r. w Romanowie doszło do krwawego wydarzenia. Do pięknej Jasi Szkopówny podchodził mieszkaniec Kamienicy Bolesław Blachnicki, czemu sprzeciwiła się jej matka. Pewnego dnia zdesperowany Bolesław usiłował zabić córkę, matkę i samego siebie. Kuchennym nożem zranił matkę, przeciął twarz dziewczyny, a sobie przeciął żyły pod kolanami. Nim przyszła pomoc zmarł. W tym czasie ukazywał się miesięcznik kryminalny „Detektyw". Prenumerowała go nasza sąsiadka Franciszka Dojwowa. Ze szczegółowo opisanym tym wydarzeniem gazeta wędrowała od domu do domu. Franciszka Dojwowa prenumerowała wiele gazet. Czytała bardzo dużo zaniedbując swoje obowiązki gospodyni domowej. Pamiętam kufer pełen książek, jaki widziałam w jej domu. To w tym domu jako kilkuletnie dziecko słuchałam pierwszy raz w życiu radia przez słuchawki. Skonstruowali go jej synowie. Blaszane pudełko z wystającymi śrubkami i doczepionymi słuchawkami budziło podziw nie tylko maluchów.
1930r. Na spacerze p. Ireneusz Rybak z p.Janina Cianciara ( z męża Grzybowska)-córka Jana. . Foto udostępniła p. Maryla Dziuk zd. Rybak
Ciekawa jestem czy jest jeszcze w Kamienicy mieszkanie, w którym leży na podłodze chodnik zrobiony z pociętych skrawków znoszonych części bielizny lub ubrań. Dawniej takie chodniki były w każdym domu. Robiono je na krosnach tkackich. Osnowa była z mocnej przędzy lnianej. Jedną z kilku tkaczek produkujących w Kamienicy te chodniki była mieszkająca opodal mojego domu Weronika Bereza. Bardzo ładnie wyglądały na czystej wyszorowanej podłodze drewnianej. Takie podłogi z surowych desek były w większości domów. Idąc przez wieś w letnie sobotnie przedpołudnie słyszało się przez otwarte okna odgłosy szorowania. Dziś na każdą niedzielę lub święto wypiekają gospodynie różne wymyślne ciasta. W moim dzieciństwie niedzielnym przysmakiem były placki z gotowanych ziemniaków nadziewane tartymi burakami lub marchwią. W sobotę z rana gotowano ziemniaki w skórkach, potem obrane przeciskano przez stempkę. Stempka była zrobiona z drewna. W okrągłym walcowatym, długim na około pół metra klocku opartym na czterech kołkach, wydrążony był okrągły otwór, z przybitą pod spodem siatką. Nałożone w otwór kartofle uciskano drewnianą pałką. Przeciśnięte ziemniaki spadały do postawionej na podłodze miski. Placki piekło się na rozgrzanej płycie kuchennej i smarowano roztopionym masłem. Były naprawdę wspaniałe.
Rowerzysta. Kamienica Polska. Lata 30-te. Foto do rozpoznania. Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej.
Wspominałam na wstępie, że w wielu domach wypiekano chleb dla potrzeb swojej rodziny. Moja mama także go nieraz piekła. Pamiętam te wielkie pachnące bochny. Ale pamiętam też czasy, kiedy na początku trzydziestych lat, podczas wielkiego światowego kryzysu gospodarczego, brakowało pieniędzy na czarny , gliniasty chleb przywożony od Żydów z Olsztyna. Chleb był dawniej świętością. Gospodynie zaczynając kroić nowy bochen robiły na nim znak krzyża. Czyniła to także moja mama, a gdy upadł kawałek na ziemię, podnosiliśmy go całując. W pracy i życiu codziennym rodziców i dziadków w czasach mojej młodości było więcej odniesień do Boga. Przechodzący obok pracujących ludzi, najczęściej było to przy pracy w polu, pozdrawiali się zawsze słowami: „Boże pomagaj" lub „Szczęść Boże", na co pracujący odpowiadali: „Daj panie Boże" lub „Bóg zapłać". Chwalono Boga przy wyjściu i powrocie do domu.
ableau ofiarowane kierownikowi budowy drogi klinkierowej na odcinku Kamienicy Polskiej (Romanów) przez pracowników dn 20 lipca 1937r.Udostępnił p.Andrzej Kuśnierczyk.
Romanów. Lata 30-te. Foto do rozpoznania .Udostępnił p.Michał Gorzelak
Pamiętam piaszczystą drogę w Romanowie. Chodziłam tam często, bo tam mieszkała moja babcia Apolonia. Nawierzchnia z cegły klinkierowej położona została w pierwszej połowie lat trzydziestych. Mieszkańcy Kamienicy czekali jeszcze długie lata na utwardzenie swojej drogi.
Każdej jesieni chodziliśmy do Dużego Siedlca po gruszki ulęgałki. Na polnych miedzach i podwórkach rosły tam rozłożyste dzikie grusze. To były niezapomniane wycieczki. Szliśmy dużą grupą, moja mama i ciotki na czele. Szliśmy duktem przez las wioząc na rowerach worki z ulęgałkami. Twarde, zielone gruszki wsypywało się do siana na strych. Po pewnym czsie nabierały brązowego koloru, robiły się miękkie i były dla wszystkich smakołykiem.
W połowie listopada przychodziła zima, długa, mroźna. Kopce z ziemniakami otulano dodatkowo ściółką, by nie przemarzły. W stodołach rozpoczynano młockę. O gliniane klepiska uderzały rytmicznie cepy. A dzieci w ochronce śpiewały:
„Hej na białym hej na koniu święty Marcin jedzie już. Śnieżek sypie się po błoni zapowiada zimę już. Zbieraj drwa, nasza zima długo trwa."
Wspomnienia: Kryspina Gruszkowa Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr36 , R XI , 1/2001r
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz