Rozmowy „Korzeni". HAJNRYCHOWIE I SZKOPOWIE Rozmowa z p. Wacławą Caban.
Ponad 20 lat pracowała jako listonoszka w Urzędzie Pocztowym w Kamienicy Polskiej. Dla mieszkańców Kamienicy Polskiej, Zawady, Wanat i Zawisny była „panią Wacią", która rozwoziła rowerem listy, czasopisma, emerytury. Na emeryturę przeszła w 1993 roku. Mieszka w domu po swych rodzicach we Własnej - w pobliżu dawnego młyna Nowaków i Imiełowskich.
Rozmowę o rodzinie rozpoczynamy od przeglądania albumu ze zdjęciami.
- Gdzie została zrobiona ta zbiorowa fotografia? W tle widać brzozowy zagajnik
- U nas, za starym domem.
- W którym roku?
- W trzydziestym siódmym; w środku siedzi moja babcia Aniela z Frochów Szkop, z prawej moja mama, Antonina z domu Szkop, żona Aleksandra Hajnrycha, z lewej siostra mamy, Leokadia, żona Bolesława Ścigały z Rudnika, za nami Władysława, zmężna Ciura, jej mąż pochodził z Zawady, oraz bracia mamy: od prawej najstarszy Bolesław, Edward i żyjący jeszcze Władysław, ma dziewięćdziesiąt jeden lat.
- A gdzie jest pani na tym zdjęciu ?
- To ta dziewczynka u dołu, o jasnych włosach, niemal białych. Jak ja nienawidziłam tego koloru, marzyłam, by mieć ciemne włosy. Wraz z córką cioci Lekadii, Edwardą, trzymamy za łokcie naszego brata Józka, który nie chciał się sfotografować z dziewczynkami i mocno się wyrywał.
- A tu świadectwo szkolne: Wacława Hainrych, urodzona dwudziestego trzeciego sierpnia trzydziestego drugiego roku, Szkoła Powszechna im. Tadeusza Kościuszki w Starczy. Miejsce urodzenia: Własna.
- Naprawdę urodziłam się w Kamienicy Polskiej. Mieszkaliśmy w Romanowie, dobrze pamiętam domy Dominika Dojwy, Bolesława Ciejpy, stary dom Litarskich, gdzie był kiedyś wyszynk, pamiętam spotkania przy kapliczce, domy Filipczyków, Klonków, w którym było wesoło, bo na harmonii grał Dojwa, przychodziła Kopaczowa, Torbusowa, Krzechka, Wanda z Filipczyków Górniak, pani Rychter. Muszę wspomnieć o mojej prababce Dojwowej, co była akuszerką i znachorką, znała się na ziołach, do porodów jeździła konno. Miała ponad stu chrześników, nieśli jej trumnę na cmentarz w Kamienicy.
- Romanów swą odmienność od Kamienicy Polskiej zawdzięczał położeniu w pobliżu pięknych lasów.
- Przyjeżdżało dużo letników, mieszkali w wielu domach, w Romanowiance u Cichoniów, u Szkopów, u Nowosielskich.
- A rodzina Hajnrychów?
Zawada .W ogrodzie .Od lewej siedzą p.Józef Hajnrych p.Marian Dojwa (z harmonią) ,stoją od lewej p.Mieczysław Dojwa ,NN .Lata 30-te.Z albumu p.Janiny Hajnrych
- Mój ojciec miał na imię tak samo j ak dziadek: Aleksander syn Aleksandra. Jego rodzeństwo to Antonina po mężu Chojnacka, Franciszek Chojnacki był rodem z Błeszna, mieli same córki, brat ojca Mieczysław, ułan, zadźgany bagnetem na Zawiśnie w 1935 roku na jakiejś zabawie u Kołtunów, to była głośna sprawa, drugi brat ojca to Bronisław, potem siostra Monika, po mężu Szecówka i Józef, który zabił się spadając z fury. Dziadek Józef Szkop służył w carskim wojsku, pradziadek był młynarczykiem w młynie Nowaków.
Na lotnisku w Radomiu 15 lipca 1934r.Wśród osób p.Stanisław Hajnrych.foto do rozpoznania .Z albumu p.Teresy Hajnrych
W wojsku p.Mieczysław Hajnrych .Lata 30-te.Z albumu p.Teresy Hajnrych
- Moja mama wspominała, że jako mała dziewczynka chodziła ze swą matką, Heleną z Błachnickich, do młyna „na Właśnie", zapewne do Nowaków. Młyn ten na starych mapach nazwany jest Szyja.
- Nie znam tej nazwy. Mówiło się, że byli tu Morawcowie z Rększowic, Morawcowa wyszła za Nowaka. Gdy owdowiała, wyszła za mojego pradziadka Szkopa. Potem wżenił się do młyna Imiełowski. Moja babka była spokrewniona z Blachnickimi i Sitkami.
- Do kiedy funkcjonował młyn?
Młyn Własna.
- Stary, drewniany młyn spalił się w trzydziestym piątym, potem był młyn murowany. Kąpaliśmy się przy grobli, tam była nawet trampolina. Rzeka była zimna ale bardzo czysta, w niej raki i mnóstwo małych rybek. W czasie wojny młyn nie był czynny. Uciekający w styczniu czterdziestego piątego roku Niemcy palili dokumenty na podwórku w młynie, zostawili jakiś ładunek wybuchowy, którym zaczęli bawić się chłopcy. Zauważył to Morawiec i odrzucił ładunek, wybuch był tak silny, że w młynie wyleciały szyby. Po wojnie Imiełowscy próbowali uruchomić młyn ale został upaństwowiony i Imielowscy nic już z tego nie mieli. Po młyńskim stawie dziś już nie ma nawet śladu.
- A to Państwa zdjęcie ślubne, zrobione w Częstochowie, mąż w żołnierskim mundurze. W którym to było roku?
- W pięćdziesiątym trzecim - Alek służył w wojsku od 1951 roku, wcześnie zmarł.
- Na tym zdjęciu widzę grupę muzyków...
- W środku brat męża, Edmund Caban, mąż Marysi Wardyńskiej.
- Grał w orkiestrze strażackiej w Kamienicy Polskiej razem z moim stryjem Stanisławem. Tak wyglądała kiedyś orkiestra taneczna: skrzypce, akordeon, trąbka, saksofon i bęben. A tu widzę legitymację kombatancką Antoniny Hajnrych, córki Józefa i Anieli, urodzonej 6 października 1909 roku we wsi Własna.
-Zimą 1941 roku żandarmi Nowoczek i Giza przyszli aresztować mojego ojca, wcześniej się ukrywał, ale akurat wtedy był w domu, żandarmi musieli mieć dobre informacje. Dom był podejrzany z racji udziału dziadka Józefa Szkopa w powstaniu śląskim, brat mamy Edward udzielał się w „Strzelcu". Na dodatek ktoś doniósł, że w podczas zorganizowanej przed wojną Sobótki na górze w Łyścu spalono kukłę Hitlera. Doniesiono także, że babcia Aniela świetnie strzelała z pistoletu. Gdy przyszli żandarmi, akurat zabity był cielak, a w paczce przygotowywanej do wysłania do przebywającego w niewoli brata mamy, Edwarda, schowany był list z informacjami o tym, co dzieje się w rodzinie. Żandarmi w czasie przeszukiwania domu list znaleźli. Matka wiedziała, że z tego będą same kłopoty, krzyknęła do ojca, by uciekał, umożliwiła mu ucieczkę zatrzaskując przed żandarmami drzwi; kabura z pistoletem jednego z żandarmów zahaczyła o klamkę, doszło do szarpaniny. Ojciec uciekł, a żandarmi odgrażali się, że za napaść na Niemca matka poniesie karę. Ukrywała się u swej siostry Ścigałowej na Kozłowcu. Żandarmi jeździli i pytali o nią, podwodą jeździł Stasiek Nowotny z Zawady. W Starczy przy sklepie Pawlików ktoś wspomniał o Kozłowcu i mamę aresztowali. Przebywała w więzieniu w Lublińcu. Sąd wojskowy w Opolu skazał ją w 1942 roku na karę śmierci przez zgilotynowanie, egzekucja miała być wykonana w Katowicach. Została tam wywieziona razem z pochodzącym z Choronia Knapikiem, u którego znaleziono broń schowaną we wrześniu 1939 roku. Knapik został stracony. Mama napisała do nas list pożegnalny. W wyniku starań Ślązaków, którzy wysyłali petycje aż do Berlina, została ułaskawiona, ale jako szkodnik Rzeszy znalazła się w Oświęcimiu. Otrzymała numer obozowy 27 654. W1943 roku wysłano ją transportem do Flossenburga, filii obozu w Dreźnie, gdzie pracowała w fabryce produkującej części samolotów. Była to praca ponad jej siły. Przeżyła dzięki temu, iż została przeniesiona do brakarni. Jeszcze w Oświęcimiu Wanda Mauer z Krakowa zaszyła jej w pasiaku sto dolarów, które mama wręczyła niemieckiemu nadzorcy. Za tę cenę uratowała życie. W czasie bombardowania przez aliantów obozu pracownikom fabryki nic się nie stało, bo zakłady mieściły się pod ziemią, na wierzchu, dla zamaskowania, był basen kąpielowy, którego nie zbombardowano. O zakończeniu wojny więźniowie dowiedzieli się dopiero 9 maja; byli prowadzeni w kolumnie lasami i napotkali żołnierzy radzieckich jadących w stronę Pragi.
Kraków .Kopiec Kościuszki .Lata 30 -te.Pierwsza z lewej p.Antonina Hajnrych .Foto do rozpoznania .Z albumu p.Teresy Hajnrych.
Młode kobiety w drodze powrotnej przeżywały istną gehennę, wciąż były zaczepiane przez żołnierzy radzieckich, matka, jako jedna z najstarszych kobiet, musiała bronić te młodsze. Podróż trwała prawie miesiąc, część drogi przebyły karawanem. Do Własny przybyły w czerwcu 1945 roku konną bryczką, którą powoził Poznaniak. Z mamą przyjechały obozowe koleżanki z Tarnowa i Zamościa. Ojciec sprzedał konia na zakup biletów kolejowych, by wszyscy mogli dotrzeć do swych domów. Mama utrzymywała kontakty z koleżankami, jedna z nich powiesiła się, bowiem w wyniku przeprowadzonych w obozie eksperymentów nie mogła mieć dzieci. W latach pięćdziesiątych w czasie zakupów w Częstochowie mama rozpoznała kobietę, która była kapo w Oświęcimiu. Próbowała zainteresować tym faktem władze, ale kobieta musiała mieć jakiś możnych protektorów, bo informację zbagatelizowano, a była kapo szybko zniknęła z miasta. Mamie mieli przyznać rentę, ale w częstochowskim ZBOWiD-zie powiedzieli, że dokumenty zaginęły w czasie przeprowadzki biura.
- Co w pracy listonoszki ceniła pani najbardziej?
- To, że znałam wszystkich mieszkańców, miałam kompetentnego kierownika pana Piotra Cupiała, wszyscy pracowali uczciwie, nie zginęły nigdzie pieniądze a listy docierały wówczas szybciej niż dzisiaj.
- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Andrzej Kuśnierczyk
Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr74 , R XX, 3/2010r Fotografie: Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej oraz archiwum Kwartalnika ,,Korzenie”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz