Wspomnienia czasów okupacyjnych i partyzanckich członka ZBoWiD - Jana Błaszczyka . Część3 Na początek przydzielono mi za zadanie przewożenie części do radiostacji. Drobne części przewoziłem za koszulą lub w teczce. Pewnego dnia przewoziłem lampę nadawczą . Lampa była dość duża. Przejeźdzałem właśnie przez granicę. Niemiec spytał tylko co mam w teczce., a że padał deszcz, szybko skrył się w budce. Gdy wsiadałem na rower lampa wyślizgnęła się i upadła na klinkier. Ja, niewielu myśląc kopnąłem ją do rowu i wsiadłem na rower. Huk z rozerwanej lampy musiał zwrócić uwagę Niemców jeden z nich wyjrzał z budki, ale że bardzo lało dał spokój i zawrócił, Myślałem, że na drugi dzień będzie się pytał co to było, ale ku memu zdziwieniu już tego Niemca nie spotkałem, widocznie wyjechał na urlop. Od tego czasu większe części przewoziłem przez "zieloną granicę". Pewnego razu o 14.20 kiedy to robotnicy odjeźdzają z pracy do domu załadowałem broń do teczki za pas i pojechałom rowerem do Poraja. Przejechałem kolejką wąskotorową i nagłe na zakręcie zauważyłem idących 13 żołnierzy niemieckich. Szli szeregiem, na poboczu drogi. Mierzyłem odległość do nich, myśląc, te na ucieczkę już za późno. Starałem się opanować jadąc naprzeciwko nich. Majestatycznie minąłem ich. Serce waliło mi jak młotem, pot spływał mi z czoła. Wtem zauważyłem jakiś niepewny ruch Niemca idącego na końcu. Ja spokojnie pojechałem dalej z myślą, że muszę szybko wyciągnąć zza pasa broń i zadać Niemcowi cios. Na szczęście obyło się bez tego. Niemcy poszli dalej. Ja szczęśliwie dojechałem do celu.Broń dostarczyłem "Ziutkowi" Lutomskiemu bo dla niego była przeznaczona. Po ochłonięciu z wrażenia wybraliśmy się do "Luśki", która wyjeżdzała do pracy do Sosnowca i broń tę zabrała. Towarzyszyliśmy jej do samej granicy. Broń szczęśliwie dotarła pod właściwy adres. Następne lata pochłonęły mnie w wir pracy zawodowej i konspiracyjnej. Konflikty rosły coraz bardziej i jeden z nich po wpadce naszego towarzysza Krzyczmana przyczyniły się do naszej ucieczki "do lasu ". Tak więc dostaliśmy się do partyzantki. Zanim jednak znalazłem się"w lesie" dowiedziałem się, że mam zabrać z sobą kolegę Stacha Skowrońskiego. Wszedłem do domu, pytając matkę o syna. Nie chciała mi powiedzieć, bo się bala, jednak po długim tłumaczeniu jej, że zabieram go do lasu, wzkazazała mi kryjówkę. Ukrywał się w oborze. Sądząc, że to Niemcy Stach wyskoczył do mnie z widłami. Na wieść o partyzantce bardzo się ucieszył. Po dotarciu na miejsce musieliśmy czekać na większą liczbę uciekinierów i na łącznika z oddziału. Wkrótce było nas już siedmiu. Między innymi był tu jeden Czech, a także Rosjanin,którzy uciekli z obozu jenieckiego.
c.d.n Żródło; Arch. ZBOWiD w Kamienicy Polskiej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz