Łączna liczba wyświetleń

piątek, 9 kwietnia 2021

Ze wspomnień. Wspomina p. Stanisław Bryk.

 Ze wspomnień. Wspomina p. Stanisław Bryk.

Zacznę od lasu. Jak czytamy w starych aktach, do gruntu pola przynależny był dział lasu. I taki las to było coś. Dawał budulec, opał, owoce leśne i grzyby, wypasano w nim bydło i wygrabiano ściółkę, która zastępowała słomę w oborach i chlewikach, a czasem też służyła do ocieplania budynków, bądź kopców z kartoflami. Wykonywano wówczas - to znaczy jesienią - prymitywne oszalowanie ścian z żerdzi i byle jakich desek w odległości 30-40 cm od ściany, przestrzen pomiędzy nimi wypełniano ściółką. Nazywało to się to ogaceniem chałupy lub gacionką. Oczywiście wiosną to wszystko rozbierano. Po taką to własnie sciółkę wybrał się pewnego razu dziadek Stanisław Blachnicki w Towarzystwie dwóch najstarszych córek - Gieni i Henryki -wozem drabiniastym, tyle -że mniejszych rozmiarów niż konna furmanka.



Takie pojazdy na drewnianych szprychowych kołach okutych żelazną bednarką były produkowane przez stelmachów w różnych wielkościach, w zależności od wielkości gospodarstwa i liczebności domowników potrzebnych do popytchania, bo przy dyszlu zawsze szedł gospodarz. Niestety przy tej wielkości gospodarstw 1-2 ha, a nawet i większych, koń nie mial racji bytu. Wróćmy jednak do wyprawy po ściółkę. Tym razem zamiast gospodarza przy dyszlu zaprzęgmięto... krowę. Krowy wykorzystywano czasem do prac polowych, ale rzadko — do tego służyły woły — ponicwaź wówczas spadała mleczność. Tak oto wózek załadowano do maksimum - wiadomo, miał kto ciągnąć -wyjechano z lasu i wszystko toczyło się zgodnie z planem do momentu, gdy nagle wśród pól krowa podniosła łeb do góry , zadarła ogon i, jak się mówiło 'zagziła*. Nie oznacza to wcale, że zachciało jej się do kawalera, jakby kto pomyślał. Gżenie bydła to paniczna ucieczka przed gzem pewnym gatunkiem muchy, której larwy żerują pod skórą zwierzęcia.



Bydło jesł wyczulone na brzęczenie gza, ponieważ nie może się przed nim obronić — nie wszędzie sięga język i ogon zwierzęcia, a z kolei mucha też wie, gdzie są takie miejsca. Jedynym sposobem, aby przeszkodzić gzowi na złożenie jajek, było wierzganie i ucieczka. Dokąd? Do obory. Nie ma takiej siły, aby bydlę w takim stanie zatrzymać, krowa dobiegła do domu, ale z samym przodkiem od wózka. Natomiast pośladek, drabiny, deski i cała reszta zostały porozrzucane po polach. Części wózka udało się pozbierać, ściółki już nie. Tak to czasem człowiek przegrywa z naturą...



Innym razem, w tym samym składzie, czyli dziadek Stanisław, córki Gienia i Henia, już bez krowy, podobnym wózkiem wybrali się z Kamienicy Polskiej do Częstochowy po smołę do salwowania dachu, bo akurat zaczął przeciekać. Wózek z beczułką smoły przyciągnęli własnymi siłami bez zbędnych ceregieli, czyli nadzwyczajnego wysiłku. Gdyby to opowiadał ktoś inny, a nie sama uczestniczka tej wyprawy, czyli mama mojej żony Krystyny, pewnie nie dałbym wiary... Autor: Stanisław Bryk Źródło: Kwartalnik historyczny Kongregacji Genealogicznej ,,KORZENIE” nr 97, R. XXVI, 2/2016

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z Kamienicy Polskiej. 1928r