SZLICHCIARZE, GOIKI, TRUMNIARZE
W 94. numerze Korzeni ukazał się ciekawy i dowcipny artykuł pana Stanisława Bryka „Spoza szlichty” dotyczący naszego terenu. Sam autor przyznaje, że nie jest rdzennym mieszkańcem naszej miejscowości. Tym bardziej czuję się zobowiązany, jako urodzony tu „szlichciorz”, a raczej „ślichciorz”, gdyż najczęściej czeskie š zastępowano u nas literą ś. Do tematu „ślichty” jeszcze wrócę. Nazwą „goiki” zostali obdarzeni mieszkańcy Jastrzębia.
Kapliczka z XIX w. z figurą Chrystusa - Jastrząb - Gmina Poraj. Kapliczka zbudowana prawdopodobnie w połowie XIX w. przy ówczesnej drodze z Jastrzębia do Poraja, obok drewnianego mostu na Warcie. Miejsce to było często zalewane przez powodzie, więc kapliczka miała strzec ludzi i ich bezpieczną przeprawę przez rzekę. Na początku XX w. wybudowano nową drogę do Poraja, ok. 0,5 km w górę rzeki i zbudowano nowy bezpieczny most. Wtedy też przeniesiono kapliczkę w miejsce, w którym znajduje się obecnie. Rozbudowano i przeniesiono również ze starej kapliczki zabytkową figurę Chrystusa Upadającego pod Krzyżem. W 2007 r. rzeźbę poddano zabiegom konserwatorskim. Z zabytkową kapliczką związana jest lokalna legenda o starym żołnierzu. Przed wiekami wracał konno z wojny, jednak gdy zapadł zmierzch pobłądził i trafił na rozległe moczary, które zaczęły go wciągać w przepastne błota. Nie widząc dla siebie ratunku żarliwie modlił się do Boga o pomoc i wtedy zdarzył się cud - jego wierzchowiec trafił na twardy grunt. Jakiś czas później wdzięczny żołnierz wzniósł w tym miejscu kapliczkę i umieścił w niej własnoręcznie wystruganą figurkę Chrystusa upadającego pod krzyżem. . Foto arch. Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej
Mieszkańcy tej miejscowości w okolicach Świąt Wielkanocnych obnosili strojone we wstążki i inne ozdoby drzewko zwane goikiem lub maikiem, po swojej i pobliskich wioskach wyśpiewując różne kuplety zaczynające się od słów „Goiczek zieluny, piyknie ustrojuny” – zbierając przy tym datki. U nas w Kamienicy Polskiej wzbudziła dużo humoru chodząca z goikiem moja ciotka Waleria Gall, żona Romana. Chciałbym dodać, że w Kamienicy były aż trzy Walerie Gall. Żoną stryja Józefa była Waleria z Kapuścińskich, moją matką – Walera z domu Pol. Ciotka dobrała sobie jeszcze parę koleżanek i ruszyły po wsi. Zapamiętałem fragment ich przyśpiewki:Na tej choineczce wisi ta lalusia,co ją ustroiła Gallowa Waleriusia.
Budynki fabryczne we Wrzosowie.
Jeśli chodzi o „trumniorzy” czyli mieszkańców Wrzosowy, to nazwa była sprawą wstydliwą, ale po kilku pokoleniach już się owa wstydliwość przedawniła. W czasach, gdy nie było jeszcze klinkierówki a do i z Częstochowy jeżdżono konnymi zaprzęgami, przy podjeździe pod Wrzosowską Górkę zdarzały się częste kradzieże, szczególnie nocą, część ładunków ginęła ze wspinających się z mozołem furmanek. Ale już szczytem złodziejskiej bezczelności była kradzież przewożonej dla nieboszczyka trumny. Stąd wzięła się nazwa „trumniorze”. Na tej trasie, w okolicy wzgórza, zdarzały się nawet rozboje. Ofiarą takiego bandytyzmu omal nie stał się mój ojciec. Pewnego razu wiózł z Częstochowy na bagażniku roweru przędzę dla swych tkaczy. Przy zjeździe z góry ujrzał nagle przed sobą jakiegoś draba z wycelowanym weń pistoletem. Gwałtownie zahamował i dojeżdżając do niego wyrwal mu pistolet z ręki, po czym jadąc dalej strzelał do tyłu w stronę bandyty opróżniając cały magazynek. Rezultat strzałów nie był mu wiadomy.
Wracam do słowa „ślichta”. Trzeba sięgnąć do technologii tkackiej, dotyczącej starego typu krosien. Wszystko zaczyna się od sześciennej paczki bawełny zwanej balićkiem, a składającej się z szesnastu sznelerów czyli motków. Przędzę te blichowano czyli wybielano ługiem i suszono na słońcu, Następnie na śpulerzu (rodzaj poziomego kołowrotka) nawijano przędzę na fajfy (szpule), natomiast sznelery rozpinano na motaku (oryginalnej nazwy nie pamiętam). Z fajf nanizanych na druty (śpice) ustawionych na stojakach snuto nitki na snowadłach, tj. dwóch drewnianych, skrzyżowanych z sobą, ustawionych pionowo ramach, zakotwionych w podłodze i suficie lub na wysięgnikach. Po nawinięciu osnowy na wałek krosna, nitki z początku tej osnowy przywiązywano do poszczególnych nici z kawałka poprzedniej tkaniny, zwanej trzasinkami. Oczywiście każda z tych nitek musiała być przewleczona przez harlafy czyli oczka w spereźniach (nicielnicach), następnie przeciągnięta przez berdo w bitlanie. Berdo było zbudowane z wąskich pionowych blaszek. Bitlan z kolei to drewniana rama, w której się to berdo znajdowało. To nim dobijano poszczególne nitki rozsnuwane z cewki (cyfki) znajdującej się w czółenku. Owe cyfki były nawijane na kołowrotku. I tu dochodzimy do ślichty. Był to żytni krochmal. Nim nacierano specjalnymi szczotkami (z krótkim ostrym włosem) nici osnowy. Jednak by wyschły do czasu, kiedy będzie tkany wątek, należało nitki wysuszyć i do tego służył fofer. Był swoistym nawiewem. Składał się z płata tektury przymocowanej u góry dwom cinkami (listewkami) przywiązanymi na końcach sznurkami prostopadle do osnowy. Sznurki te mocowały fofer do konstrukcji bocznych krosna zwanych staciwiami.
Dolna część fofra była z kolei wiązana do bitlanu sznurkiem. Za każdym uderzeniem bitlanu fofer również wykonywał ruch wahadłowy, co powodowało wiew powietrza służący suszeniu osnowy. Ufff! A owo krochmalenie czyli ślichcenie było czynione po to, by tkanina była sztywna i aby się lepiej sprzedawała. Byla też wygodniejsza do kroju i szycia. Moja matka przeważnie tkała tzw. kiper. Był to „muster” (wzór) przypominający szkocka kratę (z podobnej kraty Szkoci szyją swoje kilty). Jeśli ktoś lepiej pamięta – proszę napisać do redakcji celem uzupełnienia lub poprawienia moich wywodów.
Autor: Włodzimierz Gall Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie" nr.102, R XXVII, 3/2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz