Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 4 kwietnia 2021

Wrzesień 1939 widziany oczyma dziecka.

 Wrzesień 1939 widziany oczyma dziecka.

Po wkroczeniu Wehrmachtu do Polski ludność cywilna uległa panice, gdyż niemiecka propaganda nienawiści była znana polskiemu społeczeństwu. Nikt nie spodziewał się, że wojna potoczy się tak błyskawicznym tempie., które zaskoczyło wszystkich. Ojciec namawiał matkę, by skryła się z nami w lesie, co było bardzo racjonalne. Sam liczył się z możliwością włączenia się do walki, chciał ruszyć na wschód. Starsze ode mnie siostry, ulegając ogólnej panice, wymusiły na rodzicach wspólną ewakuację. Zabrano wszystko na furmankę, opuszczając rodzinną zagrodę Ksawerego Czernego. Droga ewakuacji prowadziła przez Poraj, Choroń, Zrębice i Złoty Potok. Prawdopodobnie między Złotym Potokiem i Janowem wpadliśmy w niemiecki kocioł. Skryliśmy się w jakiejś zagrodzie. Zapamiętałem szare mury budynku i łukowo sklepioną piwnicę z wapiennego kamienia służącą za chlew. Pełno w niej było krowiego nawozu. Nad nami krążył samolot., strzelał długimi seriami.



Pamiętam, jak wyrywałem się na podwórze. koniecznie chciałem zobaczyć ten samolot. Uspokoił moje natrętne dażenia pewien wąsal mówiąc do mnie groźnie: — Bo jak ci przyłożę tym pasiorem! — łapiąc się przy tym za swój pas. Jak się później dowiedziałem był to Antoni Ciejpa z Romanowa. Na podwórzu przeraźliwie ryczała łaciata krowa, zapewne trafiona pociskiem. Samolot ostrzeliwał zabudowania i furmanki. Woźnice uciekali w popłochu lub chowali się pod furmankami. Moje siostry skryły się pod murowanym cokołem płotu. Kiedy zaczęła płonąć stodoła., ludzie zaczęli uciekać z podwórza. Uciekały także moje siostry. Ojciec pobiegł za nimi i wtedy wpadli w ręce Niemców. Zatrzymano wszystkich mężczyzn w wieku poborowym, m.in. ojca, stryja Józefa oraz jego najstarszego syna, siedemnastoletniego Leszka. Trzymano ich pod lufami karabinów. Wtedy ojciec nakazał stojącym obok, trzynastoletniej Oleńce i ośmioletniej Róży, powrót do domu. Jedenastoletnia Wacia nie chciała swojego ukochanego tatusia opuścić, widząc śmiertelne zagrożenie dla życia ojca, złapała za nogi niemieckiego oficera i wołała rozpaczliwie: — Dlaczego chce pan zabić mojego tatusia, przecież on nic złego nie zrobił! Trzeba dodać., że mężczyźni, jako zakładnicy, mieli zostać rozstrzelani w przypadku polskiego kontrataku. W tym czasie zdarzył się niezwykły wypadek: Wacię ugryzł pies, z widocznymi u niego objawami wścieklizny. Podszedł do niej inny niemiecki oficer i wziął ją za rękę.



Ojciec pełen najgorszych obaw uklęknął przy swej córce i objął ją. Mimo że był twardzielem, żołnierzem wojny polsko-bolszewickiej, miał w oczach łzy. Oficer starszy wiekie., zapewne wojskowy lekarz, zaprowadził Wacię do ambulansu, gdzie dostała zastrzyk, po czym odprowadził ją do ojca. Przypomniała mi się, o wiele późniejsza, rozmowa starego żołnierza niemieckiego z pewnym Polakiem. — My starzy tej wojny nie chcieliśmy, bo wiemy czym jest wojna. Na nas się nie mścijcie, to młodzi rwali się do niej. Po kilku godzinach od zatrzymania mężczyzn padło polecenie, by wystąpili ci, którzy maja więcej niż sześćdziesiąt lat. Mimo że ojciec miał 49 lat, ale był utrudzony i od kilku dni się nie golił, wyglądał dużo starzej, dlatego wystąpił, podobnie, jego starszy brat. Uwolniono również chłopców, m.in. Leszka. Według relacji jednego z pojmanych, prawdopo-dobnie Ludwika Rychtera z Romanowa, który został zwolniony z obozu dwa miesiące później, rozstrzeliwany był co dziesiąty z zatrzymanych, a później nawet co ósmy. Ojciec wracając do domu szedł nocą, w dzień przebywał w lesie obawiając się ponownego spotkania z żołnierzami niemieckimi. Co działo się wówczas ze mną i moją matką? Gdy od zapalających pocisków samolotu zaczęła płonąć stodoła, ludzie w panice opuszczali zagrożone miejsce. Matka nie wiedziała, co się działo z resztą rodziny.



Wiozła mnie w przeciwnym kierunku w dziecięcym wózku. W wózku znajdowały się dokumenty oraz srebrne sztućce, którymi się bawiłem w drodze. Obok nas szła dalsza ciocia Frania ze swoim siostrzeńcem Dzidkiem, sierotą. Na kartoflisku pod świerkowym lasem dostaliśmy się pod ogień niemieckiego karabinu maszynowego. Matka zostawiła wózek i ze mną na rękach biegła dalej. W pewnym momencie potknęła się, a seria z karabinu przeszła nad nami. — Gallowa nie żyje! — krzyknęła jakaś znajoma kobieta. Ale matka pozbierała się i dopadła zbawczego lasu. Matka wracała do domu przez Częstochowę niosąc mnie w chustce lub kocyku, dlatego ząjęło jej w więcej czasu. Wróciła trzy dni po powrocie ojca. Ojciec przeżył jeszcze dwa lata od tego czasu. Zmarł z powodu braku opieki medycznej: na całą okolicę przypadał jeden felczer. Od Częstochowy należącej do Generalnej Guberni byliśmy oddzieleni granicą we Wrzosowej.
Wracam do tych dramatycznych wydarzeń, które nazwano ucieczką. Zdarzenie pierwsze. Nasza sąsiadka uciekając ze swoją dwumiesięczną córeczką, chorą i rozgorączkowaną, powiedzia do mojej matki: — Z tego dziecka nic nie będzie, porzucę go. —Niech pani tego nie robi, to dziecko ma takie wyraźne oczka. Jej się ma na życie a nie na smierć. Dziecko przeżyło. Nazwaliśmy je Wisieńką. Była z czworga rodzeństwa dzieckiem najzdolniejszym. Zdarzenie drwi Piotr Z. z Zawisny miał kilkumiesięcznego pierworodnego syna. Syn podczas ucieczki rozchorował się i zmarł. Piotr Z. pośpiesznie zbił skrzynkę, włożył do niej zwłoki i przybił prowizorycznie wieko. Skrzynkę postawił w kościółku i czym prędzej opuścił to miejsce z powodu ostrzału. Gdy powrócił, skrzynki już nie było. Zapewne ktoś ją zabrał, nie zaglądając do środka, licząc na cenny łup. Zdarzenie trzecie. Mietek Walenta był dwutygodniowym oseskiem, gdy jego matka z towarzyszącymi jej osobami uciekała przed niemiecką nawałą. Gdy znaleźli się w okolicy Zrębie, gdzie trwały walki, jej znajomi na stanowisku bojowym dostrzegli Mieczysława Walentę, powiedzieli mu, że ma syna i gdzie znajduje się furmanka z Jego żoną. Młody tata odnalazł żonę i syna, którego powitał z radością. Gdy wracał na swoje stanowisko bojowe, dosięgła go niemiecka kula. Tą samą furmanką zabrano jego ciało i pochowano na cmentarzu w Kamienicy Polskiej. Zdarzenie czwarte. Zdzisław W. z Wanat opowiedział mi okropną historię. Gdy wracał z rodzina z ucieczki, znaleźli się w jakimś wąwozie. Z opisu wnioskowałem, że mogły to być okolice Siedlca Janowskiego. Na drodze stał czołg. Niemiecki czołgista bez pośpiechu ustawił na wieżyczce karabin maszynowy i posłał serię pocisków do przechodzących osób cywilnych. Śmiał się jak z dobrego Żartu, z zabitych i konających. -Tak zostałem sierotą - powiedział Zdzisław W.

Autor: Włodzimierz Gall Źródło: Kwartalnik historyczny Kongregacji Genealogicznej ,,KORZENIE” nr 100, R. XXVII, 1/2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz