CHLEB NA KARTKI.
Ustroje totalitarne bywaj podporządkowane chorym ambicjom przywódców, którzy za nic mają potrzeby uzależnionych od siebie narodów, a konsekwencją takiego stanu rzeczy jest upodlenie społeczeństwa. Okupacja niemiecka, która nastąpiła po wrześniu 1939 roku przyniosła wiele niedoli. Przpomnę jeden z ekonomicznych aspektów okupacji: zaopatrzenie w chleb. Skromne plony były obciążone kontyngentami. Kartkowy przydział chleba był niemal symboliczny, o ile pamiętam 10 dkg na osobę dorosłą i 5 dkg na dziecko dziennie. Przydział na kartki pamiętamy również w PRL-u, ale rodzimi komuniści, mając na uwadze doświadczenia faszyzmu, nie odważyli się wprowadzić chleb na kartki. Przez wiele lat ustalono jednakową cenę pieczywa. Było wówczas takie powiedzenie: „nie ma lekko, chleb po osiem". W czasie okupacji nabycie kartkowego chleba nie było sprawą prostą. Pamiętam, jak stałem z matką w kolejce przed piekarnią, wiało wtedy i zacinał mokry śnieg. Zziębnięci wcisnęliśmy się do piekarni i stanęliśmy pod ścianą. Chleb był jeszcze w piecu. Wtedy piekarz B., typowy choleryk, zwymyślał oczekujących od „polskich świń", mimo iż był Polakiem. W tej sytuacji ludzie ratowali się własnym wypiekiem.
W domach stawiano piece chlebowe. Nam, a także wielu innym mieszkańcom, taki piec wybudował pan Filipczyk z Rudnika Wielkiego. Mąkę mielono na żarnach, ale niemieckie władze okupacyjne wkrótce zarządziły oddawanie żaren. Za ich posiadanie groziło wywiezienie do Oświęcimia. Mimo to nie wszyscy oddali. Chodziłem z siostrami do stodoły Stanisława Nowotnego w Zawadzie, gdzie zamaskowane snopkami żyta stały żarna. To zapewne za to dobro, które uczynił ludziom udostępniając je, los obdarzył go długim życiem. Żył 102 lata (zmarł w roku 2013). Jednakże żaren było niewiele, ale jak wiadomo potrzeba jest matką wynalazków, dlatego w zakładzie w Borku podlegającym pod kopalnictwo rud żelaza, wdrożono tajną produkcję młynków na znaczną skalę.
Młynek miał regulację; po niewielkim dokręceniu uzyskiwało się śrutę, dokręcając hardziej — kaszę, a jeszcze bardziej mąkę. Młynek należący do mnie wyprodukował mój kuzyn Jerzy Czarny, syn Jana, późniejszy absolwent Politechniki Warszawskiej. Zmarł kilka lat temu w Warszawie. Wypiekało się jedynie chleb razowy, jadało się go na sucho, chyba że ktoś miał krowę, ale było ich mało, bo posiadane działki ziemi były niewielkie, więcej za to było kóz, jednak ich mleko starczało zaledwie do zabielania kawy zbożowej. Pito tzw. bawarkę czyli wodę z mlekiem.
Kawę i bawarkę pito niesłodzoną. Z cukrem było tak jak z mąką, przydział był mizerny, czasem stosowano sacharynę, jeśli ktoś ją miał, najczęściej przemycaną ze Ślaska, gdzie była łatwiej dostępna. Czasem pokątnie handlowano melasą buraczaną. Chleb, jak już wspomniałem, jadało się suchy czyli nieposmarowany, dlatego między moim rodzeństwem była walka o piętki. Teraz w domu nie ma na nie amatorów, więc zjadam je przeważnie ja. Wolę raczej razowy chleb, stanowi on dla mnie smak dzieciństwa. Kto przeżył okupację, temu łatwiej było znosić lata PRL-u. Ale ten okres w historii to zupełnie inna sprawa. Mówiło się, że za wschodnią granicą znajdowała się czarna dziura, do której wpadało wszystko, a mimo iż zakłady pracowały pełną, parą w sklepach zdarzały się puste półki. Nie bez racji Józef Wissarionowicz Stalin powiedział, że największą zdobyczą Wojny Ojczyźnianej (tak sowieci nazwali swój udział w II wojnie światowej) była Polska.
Autor: Włodzimierz Gall Źródło: Kwartalnik historyczny Kongregacji Genealogicznej ,,KORZENIE” nr 101, R. XXVII, 2/2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz