Łączna liczba wyświetleń

środa, 31 marca 2021

DROGA DO SZKOŁY.

 DROGA DO SZKOŁY.

Jeżeli jesteś inna, jesteś odosobniona nie tylko od swoich rówieśników, ale i od ludzi z pokolenia twoich rodziców, a także od pokolenia twoich dzieci. Nigdy cię nie zrozumieją i będą się zawsze gorszyli, cokolwiek byś zrobiła. Dziadkowie twoi jednak byliby z ciebie dumni i mówiliby: ,Oto nieodrodna nasza krew", wnukowie zaś twoi westchną z zazdrością i powiedzą: „Jakiż to numerek musiał być z tej babci", i będą się starali być podobni do ciebie.

Margaret Mitchell

Dowiedziałam się, że moja wnuczka Magda, która idzie od września pierwszy raz do szkoły, ma być — aż do 3 klasy — pod eskortą rodziców dostarczana na lekcje. Zaśmiałam się szczerze przypomniawszy sobie przełom lat 50. i 60., gdy maszerowałam z tornistrem zwanym u nas rańcem z Podlesia do podstawówki w Kamienicy Polskiej. Oj, działo się. Wspomnienia na całe życie. Gdy byłam w pierwszej klasie, usłyszałam gdzieś, przez przypadek, niezrozumiałe dla mnie słowo: wagary. Zaczęłam drążyć temat i dowiedziałam się, co to magiczne słowo znaczy: dzień bez szkoły. Trzeba było to przeżyć. Z nierozłączną Zosią omówiłam sprawę.



Ówczesna logistyka polegała na tym, by jakoś pozbyć się tornistrów (rańcy), ażeby szwendając się w godzinach lekcyjnych po Romanowie nie podpaść starym. Rańce zagrzebane zostały w śniegu na „Cianciarowym polu", a my, siedmiolatki, hajże na „doły". Tak mówiło się na teren, gdzie stoi dzisiaj hala sportowa. Położyłyśmy się pod sosenką na jednym palcie, drugim paltem się przykryłyśmy. Leżenie było niewygodne, na dodatek cały czas padał śnieg. Po jakiejś godzinie, zsiniałe z zimna, postanowiłyśmy ogrzać się w najbliż-szym domu, u państwa Szmidów. Padło hasło: - Idziemy do Szmidki. Mama Adama posadziła nas przy piecu i gdzieś zniknęła. Po piętnastu minutach wpadają starzy z krzykiem — Natychmiast do domu! A tam zwykła procedura: krzesełko, goła dupa i „pasior". Ojciec opierał kolano na krzesełku. Ale gorsze od pasa, który nikomu nie szkodził, były poważne rozmowy. Jakoś nie było wtedy wychowania bezstresowego, które w pięknym stylu prowadzi dziś do dopalaczy. Zimy były wtedy prawdziwe. Idziemy w mroźny dzień do szkoły. Ktoś krzyczy: - Sanie! Biegniemy. Można się zabrać? Czasem „tak" a czasem batem, przez łeb.



Do szkoły można też było chodzić „rzykami" czyli Kamieniczką. Gdy zamarzła, chodziło się nią do i ze szkoły. Te wyprawy trwały całymi godzinami, bo trzeba było po drodze zaliczyć wszystkie górki do zjeżdżania. Zjeżdżało się albo na raikach (bardzo się niszczyły), albo na cegłówkach, aż skry leciały. Często zapadała już noc, jak młody delikwent wracał wreszcie do domu. I znów procedura: krzesło, pasior, goła d.... . Zima dostarczała więcej atrakcji. Ale i w ciepłe dni powroty ze szkoły trwały długo. Do pierwszej klasy chodził z nami krótko Romek Banaś. Wspinał się na jakieś drzewo i „odprawiał" tzn. udawał księdza, a towarzystwo szkolne słuchało, ku wielkiej uciesze, biednego Romka. Chciałyśmy z Zosią być bardzo dorosłe, więc w drodze powrotnej ze szkoły wkładałyśmy do butów kamienie, udając damy na obcasach. Pewnego razu Adam wspiął się z moim rańcem na słup, zawiesił wysoko i po zejściu na ziemię mówi: - Zdejmij, wtedy zobaczę twoje majtki.



Ulica Janiny Domagalskiej .Stan ok 1975r.Udostępnił p.Marian Kazimierczak

Wagary w trzeciej klasie to już było coś. Jadzia, Zosia, Bożena, Marysia i ja, pomysłodawczyni wszelkich uciech, umawiamy się na wycieczkę do lasu. Ponieważ uczestniczki wycieczki były z różnych klas, trzeba było jakoś ustalić jedną godzinę wymarszu. I to nas właśnie zgubiło. Umówiłyśmy się na godzinę ósmą rano. A nasza koleżanka z klasy, Wandzia, biega sobie, dostrzegli ją rodzice. - Dlaczego Wandziu nie jesteś w szkole? -pytają. - Przecież mamy na dwunastą! Powrót z wagarów zakończył się jak zwykle pasiorem. Ale za to jaka bogata była logistyka. Każda z nas do lasu coś zabrała, a mianowicie: garnki żur, kisiel, kartofle. Ognisko zostało zapalone a tu dupa nie logistyka: nie zabrałyśmy wody. Trzeba było wziąć wodę z leśnej kałuży. Poczęstunek był bardzo pyszny, żadnej z nas nic się nie stało. Poza pasiorem w domu. W tamtych cudownych latach na wsi był hardcorowy obyczaj. Gdy ktoś zmarł; przed dom wystawiano wieko od trumny. Zdarzało się czasem, że w drodze powrotnej ze szkoły, dystans ponad półtorakilometrowy, ktoś krzyknął: - Trumna! Całe towarzystwo szło oglądać nieboszczyka. Ziutek Kowalik to nawet utopił się w drodze ze szkoły, za pomnikiem. Oczywiście z Zosią poszłyśmy go obejrzeć w trumnie. To były czasy. Nie to, co teraz. Pod eskortą rodziców, samochodem. I na dodatek monitoring. Było śmiesznie i straszno. Myślę, że opisane zdarzenia można zaliczyć do dziejów kultury Kamienicy Polskiej. Autor: Babcia Magdy PS. Redaktor naczelny ,,Korzeni”mieszkał zbyt blisko podstwówki, zatem ominęło go wiele zdarzeń tamtych cudownych lat. Źródło: Kwartalnik historyczny Kongregacji Genealogicznej ,,KORZENIE” nr 94, R. XXV, 3/2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z Kamienicy Polskiej. 1928r