Łączna liczba wyświetleń

sobota, 13 marca 2021

WYCIECZKI ROWEROWE. Wspomnienia : JAN FAZAN (Krapkowice)

 WYCIECZKI ROWEROWE. Wspomnienia : JAN FAZAN (Krapkowice)

WYCIECZKI ROWEROWE

Gimnazjum w Kamienicy Polskiej powstało z początkiem 1945 roku. Powstało z inicjatywy i przy ogromnym zaangażowaniu pani Janiny Domagalskiej, pierwszej jego dyrektorki. Było to możliwe przy znacznej pomocy społeczeństwa Kamienicy Polskiej, które doceniło znaczenie tego przedsięwzięcia.



Dumny jestem, że i mój ojciec miał w tym dziele swój udział; był członkiem Komitetu Założycielskiego gimnazjum. My, uczniowie, również pomagaliśmy w miarę naszych sił. Każdy musiał przynieść do szkoły krzesło, by mieć na czym siedzieć, znosiliśmy i inny sprzęt. Rodzice ofiarowali szkole, każdy co mógł: stoły, krzesła, szafy. Szkoła nie miała przecież w tym czasie funduszy na zakup potrzebnego sprzętu oraz pomocy naukowych. Gimnazjum było szkołą prywatną i utrzymywało się ze składek wpłacanych przez rodziców. Muszę szczerze przyznać, że niewiele zapamiętałem szczegółów z okresu organizowania i otwarcia gimnazjum.



Rok szkolny 1944/45 rozpoczął się dopiero w kwietniu 1945 roku (co potwierdza dokument tj. moje świadectwo ukończenia Gimnazjum Ogólnokształcącego w Kamienicy Polskiej z 26 czerwca 1948 roku). W tym roku na skutek reformy oświaty, gimnazjum zmieniło się w jedenastolatkę. Od 1 września 1948 roku zacząłem uczęszczać do klasy dziesiątej Prywatnej Szkoły Ogólnokształcącej Stopnia Licealnego. Uczniowie, którzy rozpoczęli naukę w gimnazjum rekrutowali się głównie z Kamienicy Polskiej, ale była to również młodzież z okolicznych miejscowości: Jastrzębia, Rudnika, Starczy, Wanat, także z Poraja, a nawet z odległych Bargłów i Huty. Była to przede wszystkim młodzież z rodzin robotniczo-chłopskich. Gimnazjum w Kamienicy Polskiej stworzyło tej młodzieży możliwości podjęcia nauki na poziomie średnim i dało szansę społecznego awansu.



Grono pedagogiczne LO w Kamienicy Polskiej 1947r



W okresie międzywojennym niewielu z Kamienicy Polskiej udało się kształcić w szkołach ponadpodstawowych. Znalazłem się w klasie I a. Klasy pierwsze - a było ich chyba trzy - należały do nąjliczniejszych. Już wtedy przyjaźniłem się z Jurkiem Walentą (inżynier, mieszka w Warszawie).Pozostali moi przyjaciele, z którymi tworzyliśmy nierozłączną „paczkę”, to: Mirek Fazan, Stasio Kidawa, Wojtek Krzechki, Stefek Nowotny. Rozpoczęli naukę w gimnazjum dopiero we wrześniu 1945 roku. Muszę podkreślić, że przyjaźń przetrwała właściwie do dziś. Losy rzuciły nas jednak w różne strony Polski, co uniemożliwia nam częste kontakty. Niestety, dwóch już nie żyje. Mieliśmy doskonałych nauczycieli i wychowawców; szanowaliśmy ich, lubiliśmy, a niektórych baliśmy się. Szczególnym autorytetem cieszył się profesor Słabosz. Był świetnym nauczycielem łaciny. Nauczył mnie dużo; przydało mi się to bardzo przy pisaniu pracy magisterskiej. Przyjemnie wspominam lekcje wychowania fizycznego, ale szczególnie miłe lekcje śpiewu.



Uczniowie LO w Kamienicy Polskiej na lekcji. Przy oknie stoi nauczyciel p.Edaward Słabosz ?.Przełom lat 40/50-tych.

Profesor Słabosz stworzył wspaniały chór męski, na trzy głosy. Śpiewaliśmy często na wiejskich akademiach organizowanych wtedy z różnych okazji. Pamiętam, że braliśmy nawet udział w konkursie chórów szkolnych w Częstochowie. Chciałbym uzupełnić listę nauczycieli uczących nas w pierwszej klasie. Języka angielskiego uczył nas wtedy pan Edward Kreutzberg, historii zaś nauczycielka, której nazwiska, niestety już nie pamiętam. Również języka angielskiego, ale w roku szkolnym 1949/ 50, tj. w klasie jedenastej uczył pan Julian Duszel. Regularnie uczęszczałem do szkoły, a ponieważ było do niej daleko, jeździłem rowerem (jak zresztą i inni). Dodam i to, że w pewnym okresie jeździliśmy na moim rowerze razem z profesorem Słaboszem. Lata biegły, ja przechodziłem z klasy do klasy, aż wreszcie w 1950 roku zdałem pomyślnie egzamin maturalny. W dniu 27 maja 1950 roku otrzymałem Świadectwo Dojrzałości Szkoły Ogólnokształcącej Stopnia Licealnego. Drzwi do studiów na wyższej uczelni stanęły przede mną otworem.



Tragiczny wypadek jaki zdarzył mi się we Wrocławiu, przesunął rozpoczęcie moich studiów na rok następny. Muszę powiedzieć, że z reguły byliśmy spokojną młodzieżą, która wolny od zajęć szkolnych i prac domowych czas starała się wykorzystać jak najprzyjemniej. W tamtych latach nie mieliśmy tych możliwości, jakie posiada aktualna młodzież. Ale, zapewniam, wcale nie nudziliśmy się. A więc: wycieczki rowerowe, śpiewanie w chórze kościelnym, zbiórki harcerskie. Dużo czasu spędzaliśmy nad basenem, gdzie można było letnią porą popływać, pograć w kosza. Tam też często odbywały się mecze drużyny siatkarzy i koszykarzy z Kamienicy Polskiej z drużynami z Częstochowy. Osobiście bardzo lubiłem czytać powieści, co odbywało się często ( przyznaję to, kosztem nauki, bo czytałem na lekcjach). Ale i nam zdarzało się czasami popełnić coś niestosownego.



Grupa młodzieży z Kamienicy Polskiej na wycieczce rowerowej (przypuszczalnie Kraków ). Koniec lat 40-tych. Z albumu p.Walenta.

Przypominam sobie, a było to już w klasie maturalnej, że postanowiliśmy uczcić „dzień wagarowicza”. Cała nasza XI poszła "w las” od rana na cały dzień. Zakończenie tej całej imprezy było niezmiernie dla nas przykre. Otóż dyrektor szkoły pan Adam Ferens oznajmił nam następnego dnia, „że decyzją Rady Pedagogicznej rozwiązuje naszą klasę. Kto zaś chce kontynuować naukę i przystąpić do matury, musi wpłacić wpisowe”. Z żałosnymi minami udaliśmy się do domów. W wyniku naszej akcji szkoła podreperowała swój budżet. Mógłbym przytoczyć tu jeszcze inne historie. Któregoś roku, było to zimą, dużą grupą udaliśmy się do gimnazjum, aby w harcówce spędzić przyjemnie zimowy wieczór. Zachowywaliśmy się tak głośno, ze usłyszał nas dyrektor Ferens, mieszkający na poddaszu. W pewnym momencie usłyszeliśmy jego głos, pukanie do drzwi, brzęk kluczy. Przerażeni, w popłochu ruszyliśmy do okien i błyskawicznie znaleźliśmy się poza budynkiem.



Grupa młodzieży z Kamienicy Polskiej na wycieczce . Koniec lat 40-tych. Z albumu p.Walenta.

Następnego dnia dyrektor na lekcjach historii mówił: „W średniowieczu po wygranej bitwie zwycięzcy zbierali się na polu bitwy tzw. spolia opima czyli zdobycz wojenną. W tym przypadku było to kilka par rękawiczek pozostawionych w harcówce przez kilku kolegów. Biedacy marzli przez całą zimę. Lubiliśmy bardzo jazdę rowerami. Spędzaliśmy na nich wiele godzin, przemierzając Kamienicę po kilka razy dziennie. Każdego roku w wakacje organizowaliśmy kilkudniowe wycieczki. Pierwszą taką wycieczką zainicjował pan Franciszek Kapuściński, wujek Stefana Nowotnego, zwany przez nas „Wujkiem Franciszkiem”. Był on wielkim miłośnikiem turystyki rowerowej. Wybraliśmy się więc w któreś wakacje (był to może 1949 lud 1950 rok) na trzydniową wycieczkę do Ojcowa, oczywiście z „Wujkiem Franciszkiem” na czele (był więźniem Dachau). Przygotowania nie trwały długo. Najważniejszą czynnością było przygotowanie do tak długiej wycieczki rowerów. A więc przegląd, smarowanie, dokręcanie. Następnie przygotowanie plecaków, koców, odpowiednich strojów no i wreszcie , co najważniejsze, suchego prowiantu. Któregoś dnia, wczesnym rankiem, wyruszyliśmy.



Pogoda dopisywała, byliśmy w różowych humorach. Jechaliśmy długim, ponad dwudziestoosobowym peletonem, z wujkiem Franciszkiem na czele. Trasa prowadziła przez Koziegłowy, Zawiercie, Ogrodzieniec, Olkusz, Pieskową Skałę, Ojców. Pierwszy nocleg wypadł nam w Ogrodzieńcu. Tam przede wszystkim zwiedziliśmy ruiny zamku. Nocowaliśmy w jakiejś stodole. Raniuteńko, po posiłku mszyliśmy dalej. Wreszcie dotarliśmy do Ojcowa. Spędziliśmy tam cały dzień zwiedzając przede wszystkim Grotę Łokietka, Pieskową Skałę, podziwialiśmy Maczugę Herkulesa. Trzeciego dnia wyruszyliśmy w powrotną drogę. Podobnych rowerowych wycieczek odbyliśmy sporo, ta jednak najbardziej utkwiła mi w pamięci, pozostawiając w niej do dziś wiele miłych wrażeń. Trasa naszych wycieczek to przede wszystkim Szlak Orlich Gniazd. A więc najbliższy Olsztyn, następnie Ogrodzieniec, Mirów, Bobolice, Pieskowa Skała, Ojców, Kraków. Odbyliśmy wycieczkę do źródeł Warty w Kromołowie za Zawierciem oraz najdalszą do Zakopanego.

Wspomnienia : JAN FAZAN (Krapkowice) Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr28 , R IX , 1/1999r Fotografie: Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej oraz archiwum Kwartalnika ,,Korzenie”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

„Tkacz" sprzedany na licytacji. 1932r