Chata za wsią. Wspomnienia Ireneusz Cuglewski.
Tymczasem nastała pora jesieni. Któregoś październikowego dnia przyszli do mnie koledzy z propozycją, abym podjął się roli parobka w sztuce „Chata za wsią" Józefa Ignacego Kraszewskiego. Zdecydowanie odmówiłem. Lecz oni prawie siłą wyciągnęli mnie z domu, argumentując przy tym „Masz ładny glos i wszyscy na ciebie czekają". Pół godziny później stałem oszołomiony wśród rówieśników i starszych adeptów amatorskiej sceny teatralnej w miejscowej remizie straży pożarnej. Reżyser wręczył mi tekst roli, prosząc abym nie odmawiał. Tym razem nie , odmówiłem. Rozpoczęła się próba czytania tekstów. Odtąd każdy dzień coraz bardziej wciągał mnie do pracy w zespole teatralnym. Jeszcze jako dziecko oglądałem występy teatru amatorskiego ,rezentowanego w latach trzydziestych II Rzeczypospolitej. Zapamiętane spektakle to: „Kwiat paproci", „Miłostki ułańskie", „Błażej opętany", „Na wymiarze", „Na naszej glebie", „Skalmierzanki", „Ponad śnieg bielszym się stanę", „Zaloty na kwaterze".
Uczestnicy teatru amatorskiego istniejącego w Kamienicy Polskiej w okresie międzywojennym jak i krótko powojennym.Koniec lat 40-tych.Foto z albumu p.Cuglewskiego.
Wspólnie z młodzieżą szkolną prezentowano każdego roku „Jasełka". Do najbardziej aktywnych i wytrwałych adeptów amatorskiej sceny należeli: Bolesław Goldsztajn, Bronisław Kidawa, Aleksander Kidawa, Janina Najnigier, Irena Szejn, Tadeusz Macoch, Walenty Godzina, Michał Walenia, Stanisław Ordon, Franciszek Szmida, wieloletnim reżyserem był kierownik Szkoły Powszechnej Ryszard Czekalski, wspomagany przez Henryka Kołaczkowskiego. Ten piękny dorobek sceniczny przerwała II wojna światowa. „Chata za wsią" była pierwszą sztuką, jaką podjęto się przedstawić po zakończeniu wojny. Ten wieloaktowy dramat wymagał ponad 30-osobowej obsady, w tym również z predyspozycjami do śpiewu. Chętnych jednak nie brakowało. Kiedy reżyser p. Bronisław Najnigier (były więzień obozu w Dachau) zaproponował, aby sztukę zaprezentować na święta Bożego Narodzenia, wszyscy zabrali się solidnie do pracy. Próby odbywały się wieczorami dwa razy w tygodniu w remizie OSP. Kiedy nadeszły chłodniejsze dni palono w „żeleźniaku", który i tak nie dawał zbyt dużo ciepła. Toteż w chwilach przerwy zagrzewano się tupaniem i bieganiem po sali, dowcipami i wzajemnymi uwagami dotyczącymi poprawności wymawianego tekstu, ruchów, sytuacji scenicznych. Nie wszyscy przecież mieli jednakowe zdolności do opanowywania określonej roli. Dlatego trzeba było wiele razy powtarzać te same fragmenty dramatu.
Nikt się jednak nie zniechęcał, nikt nie dąsał, nie gniewał. Przeciwnie. Starał się jak tylko potrafił wczuć w kreowanąprzez siebie postać. Mimo różnicy wieku (od 19 do 65 lat), stażu aktorskiego, wykształcenia, pochodzenia społecznego, wszyscy tworzyli bardzo zgrany i rozumiejący się kolektyw. Toteż postępy w opanowaniu tekstu i sytuacji scenicznych były coraz widoczniejsze. Dużo kłopotu sprawił podkład muzyczny, niezbędny do śpiewów solowych i zbiorowych. Z pomocą miejscowego organisty p. Przygody, po zebraniu grupy osób umiejących grać na instrumentach muzycznych, i ta przeszkoda została pokonana. Z przyczyn oczywistych, trudno było liczyć na odpowiednie dekoracje. Co nie oznacza, że nie było ich w ogóle. Ponieważ większość akcji przedstawienia toczyła się na leśnej polanie, w obozie cygańskim, za dekoracje posłużyły świerk, sosny, kopka siana, chrust, pnie drzew. Wóz cygański - a właściwie jego tył - wykonano z kulis pamiętających okres przedwojenny oraz z dwóch autentycznych kół od wozu konnego. Niezbędne rekwizyty wykonali sami uczestnicy przygotowywanej sztuki. A kostiumy? No cóż. Była to zbieranina butów, kiecek, chust, fartuchów, marynarek i spodni, czapek, wyciągniętych z szaf i kufrów dziadków, babć, rodziców. Jednak nie było mowy o „przebierańcach". Do tego nie dopuścił zarówno reżyser, jak również starsi członkowie zespołu, mający doświadczenie sceniczne z okresu międzywojennego.
Oświetlenie sceny wzmocniono kilkoma dodatkowymi żarówkami. Kurtynę natomiast uszyto po prostu z koców. Oczywiście była także budka suflera. Dwa tygodnie przed premierą reżyser ustalił próbę generalną oraz inne czynności niezbędne do prezentacji dramatu. Rozpoczął się najtrudniejszy okres pracy, wymagający od każdego wiele zaangażowania. Kobiety i dziewczęta zajęły się różnymi czynnościami dotyczącymi uzupełnienia kostiumów i drobnych elementów dekoracyjnych, natomiast chłopcy wyposażeniem sceny w elementy dekoracyjne, przygotowaniem ław i krzeseł, afiszy, biletów wstępu, węgla do ogrzewania. W miarę zbliżania się premiery wzrastało napięcie i zdenerwowanie. Dla wielu dziewcząt i chłopców był to przecież debiut sceniczny, a dla starszych „aktorów", pierwszy występ po ciemnej nocy okupacyjnej. Krzątanina i zainteresowanie towarzyszyło także ze strony rodzin uczestników przedstawienia. Natomiast całe społeczeństwo wsi z niecierpliwością oczekiwało widowiska. O terminie przedstawienia już od wielu dni wiedziała cała wieś. Mimo tego na płotach, słupach, sklepowych drzwiach wywieszono afisze.
Występy dzieci w starej remizie OSP na ,,Szwamberku".Pierwsza z lewej p.Alina Patyk ,w środku siedząca kobieta p.Lila Hornik..5 luty 1950 r.
Całkiem niepostrzeżenie do tej atmosfery pracy i krzątaniny, wciągnięty zostałem i ja. Z ochotą i wigorem angażowałem się do wspólnego tworzenia tego, co miało jeszcze tak niedawno dla mnie nieznane oblicze. Uciekły gdzieś ze mnie kompleksy nabyte w czasie okrutnej wojny. Jak balsam w przywracaniu sił działała praca społeczna i kontakty z miłośnikami sztuki scenicznej. Odbyta w przeddzień pasterki próba generalna, trwała do późnych godzin nocnych. Wracaliśmy do domów zmęczeni, lecz zadowoleni z siebie. Potem była pierwsza w wyzwolonej ojczyźnie wieczerza wigilijna, z choinką, obwieszoną „cackami" z bibuły. Opłatek. Łzy szczęścia i smutku. Pasterka w pełnej gali lampionów kościelnych. Kolędy, które zdawało się rozsadzą mury wiejskiego kościoła, Ileż było w tym wszystkim piękna duchowego uniesienia, powagi i radości. Wreszcie dzień przedstawienia. Już od rana palono w piecach, ustawiano krzesła według kolejności naklejanych numerów miejsc, poprawiano, uzupełniano. Przed wieczorem zebrali się wszyscy uczestnicy widowiska. Dzielono się ostatnimi wskazówkami, ubierano w przygotowane kostiumy. A potem rozpoczęła się charakteryzacja. Ileż to było śmiechu i zabawnych sytuacji, kiedy z pokoju, w którym odbywała się owa kosmetyka twarzy, wychodził kolejny uczestnik przedstawienia, upodobniony do cygana z wąsami i bokobrodami namalowanymi jakąś mazią z połączenia sadzy i wazeliny.
Występy dzieci w starej remizie OSP na ,,Szwamberku".5 luty 1950 r.
Tymczasem sala wypełniła się do granic możliwości. Wiele osób nie dostało się na widownię. Poszli do domów utwierdzeni, że przedstawienie będzie jeszcze powtórzone. Dźwięk dzwonka, wypożyczonego ze szkoły, wyzwolił wśród zebranej publiczności chóralny „och". Po drugim dzwonku uczestnicy pierwszej sceny zajęli swoje miejsca. Również p. Franciszek Kapuścinski, zajął miejsce w budce suflerskiej. W chwilę potem rozsunięto kurtynę i rozpoczęło się to długo oczekiwane widowisko. Wyczuwało się duże napięcie nerwowe i tremę, zarówno na scenie, jak też na widowni. Nie dziwnego. Przecież to pierwsze przedstawienie teatralne po prawie sześciu :atach milczenia okupacyjnego. W miarę upływu akcji dramatu, widownia cooraz bardziej reagowała śmiechem i wzruszeniem, oklaskami. To nic, że któraś ze scen nie wyszła jak trzeba, to nie ze dekoracje i kostiumy są namiastką tego, co wymagał scenariusz sztuki. Wszystkich połączyły ogromna wola najlepszej prezentacji swoich amatorskich umiejętności. Po zakończeniu ponad trzygodzinnego przedstawienia, cała sala huczała od oklasków, a my na scenie głębokimi ukłonami dziękowaliśmy za uznanie i ciepłe przyjęcie widowiska. Nie było kwiatów. Była zima, która rozpaliła ciepłem oklasków nasze serca, bo przecież tym przedstawieniem przywracaliśmy pragnienie odnowy polskiego języka na scenie oraz podjęcia na nowo działalności teatru amatorskiego na scenie w Kamienicy Polskiej. Na życzenie widowni zaśpiewaliśmy jeszcze raz zbiorową pieśń na cześć zmarłego najstarszego z rodu Romów. Oto zapamiętane słowa:
„Gdy w śmierci śnie, spoczywa brat kochany, na jego cześć żałobny wznieśmy śpiew. Niech jego duch uleci w kraj świetlany, A Bóg mu da niebiańskich uciech moc."
Zbieraliśmy gratulacje i słowa uznania, bo cóż moglo być piękniejszego w tym zbiorowym fetowaniu udanego widowiska. W kreowaniu postaci dramatu wyróżnili się: Franciszek Szmida w roli Tumrego, Walenty Godzina w roli ojca Tumrego, Jan Fazan jako Glupi Janko, Zofia Polaczek jako Aza, Stefania Rychter jako najstarsza cyganka z rodu Romow, Stanislaw Skowroński w roli Cygana śpiewem solowym, a take Eugenia Rybak, Zbigniew Zalejski, Bronislaw Kidawa. Długo tej nocy świeciły się lampy elektryczne i naftowe, długo jeszcze za kulisami trwały radosne rozmowy zmęczonych, lecz szczęśliwych i radosnych „aktorów" pierwszego w wolnej Polsce widowiska. Pelni wrażeń z bardzo udanego przedstawienia rozeszliśmy się do domów. Do dziś przetrwało wspomnienie o tym wyjątkowym, jak na ówczesny czas, wydarzeniu artystycznym. Zgodnie z zapowiedzią dzieje Azy i Tumrego przedstawiliśmy dwukrotnie dla miejscowej społeczności a wiosną, 1946 r. odwiedziliśmy Poraj i Koziegłowy, gdzie przyjęto widowisko bardzo gorąco i serdecznie. Dochód z przedstawień przeznaczyliśmy na zakup nowej kurtyny i krzesel do sali widowiskowej. Najważniejsze było jednak to, że praca w kolektywie ludzi kochającej polskie, żywe słowo, głoszone na scenie daje człowiekowi dużo radości i satysfakcji. W takich oto okolicznściach odbyę się moj debiut sceniczny w amatorskim ruchu teatralnym. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy z tego, że teatr amatorski tak bardzo głęboko wrośnie w moje przyszłe życie. Do miesiąca lipca 1946 r. brałem czynny udział jeszcze w dwóch przedstawieniach sztuk pt. „Lobzowianie" i „Pan Damazy" J. Blizińskiego. Żródło: ,,Nieśli ludziom radość i zadumę” (Wspomnienia z lat 1945-1980). Autor: Ireneusz Cuglewski . Podziękowanie za udostępnienie p.Andrzej Strugacz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz