Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 21 marca 2021

PĄCZKI PANI MARYSI

 PĄCZKI PANI MARYSI

Nasypało śniegu wiele, ubielony cały świat- śpiewaliśmy w ochronce w czasach, kiedy do niej chodziłam. Tegoroczna zima przypomina mi śnieżne zimy z mojego dzieciństwa. Biało było wszędzie. Droga przez wieś była także biała. Po ubitym śniegu jeździły konne sanie. Gospodynie wysypywały popiół z kuchennych pieców, gdzie było bardzo ślisko. W niektórych miejscach tworzyły się ogromne zaspy. Kiedy chodziłam już do szkoły, każdej zimy pokonywać musiałam zaspę koło domu Madrów (dziś dom Polaczków i Henryki Mader). Nie-raz Ksawery Czerny odwoził saniami do szkoły Danusię, swoją córkę, koleżankę mojej siostry Wandy. Wtedy takie i ja jechałam do szkoły saniami. Często do butów przypinałyśmy łyżwy i - z teczkami w rękach - jeździłyśmy na naukę. Jeździłyśmy, także po skutej mrozem Kamie- niczce albo na zamarzniętym jeziorku na Rudniku lub na bagnach w Wanatach. Na bagnach popisywał się swą jazdą na łyżwach Jasiu Fazan, bo on najsprawniej na nich jeździł.



Zima to także karnawał. Pieczenie chrustu, dziś zwanego faworkami, pączków i raczuchów. Pięknie i smakowicie wyglądały chruściane róże. Mama piekła także raczuszki zwane „jelenimi róż-kami". W zapusty chodzili przebierańce. Przebierały się dzieci; przebierali się też dorośli. Kobiety najczęściej za Cyganki. Cudacznie ubrani mężczyźni jeździli po wsi saniami. Dzieci chodziły od domu do domu. Najczęściej śpiewały piosenkę zaczynającą się słowami: „nie mam ojca ani matki, gdzie ja pójdę na ostatki". Dostawały kilka groszy i pączki, które smażono w zapusty w każdym domu. Był zwyczaj w ostatki przypinania na plecach szkieletu śledzia z głową i ogonem. Kiedy udało się komuś tego dokonać, śmiechu było co niemiara. Podczas wojny te obrzędy zamarły. Komu w głowie byłyby zbytki, gdy w kolo tyle nieszczęścia. Po wojnie, kiedy założyłam rodzinę i moje dzieci zaczęły chodzić do przed-szkola, robiliśmy w karnawale zabawy maskaradowe dla dzieci i rodziców. Przebrane dzieci wyglądały przepięknie. Moja mała Basia była motylkiem.



Nieistniejący budynek Przedszkola nr 2 w Kamienicy Polskiej (obok posesji Waleriana Cianciary) . Lata 60-te.Foto archiwum Przedszkola nr2.



Podwieczorek w Przedszkolu nr 2 .Foto do rozpoznania. Lata 60-te. Foto archiwum Przedszkola nr2.

Na poczęstunek mamy piekły w przedszkolnej kuchni pączki. Na oliwie z darów UNRR-y pączki piekły się wspaniale. Przedszkole mieściło się w domu Cecylii Cianciary, córki Waleriana. Kapitalny remont budynku zrobili ojcowie w ramach czynu, zmienili dach i przystosowali wnętrze na potrzeby przedszkola. Gdy moje córki uczęszczały do szkoły, komitet rodzicielski urządzał dla uczniów zabawy w karnawale. Odbywały się one w sali starej remizy OSP. Pośrodku stała choinka, smukła, wysoka, przybrana cackami zrobionymi przez młodzież na lekcjach robót ręcznych. Każdy uczeń dostawał paczkę, a w niej pączka, ablko i słodycze. Pączki piekły mamy w swoich domach.



Występy dzieci w starej remizie OSP na ,,Szwamberku".Pierwsza z lewej p.Alina Patyk ,w środku siedząca kobieta p.Lila Hornik..5 luty 1950 r. Foto do rozpoznania .Z albumu p.Grażyny Pszczółkowskiej .Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej.

Każda z nich otrzymywała z komitetu określoną ilość wiktuałów przewidzianych do wypieku pączków z jednego kilograma mąki. Największe, najdorodniejsze pączki piekła Marysia Szmidowa, żona Franciszka - aktora naszego rodzimego teatru w Kamienicy. Jak ona to robiła? -zastanawiałyśmy się. Dziatwa szkolna bawiła się do godziny dziewiątej. Potem babcie zabierały dzieci do domów a rodzice rozpoczynali swoją zabawę. Piękne to były zabawy. Łza się w oku kręci na ich wspomnienie. Orkiestra grająca dawne melodie. Bufet, a w nim sterty . pączków, gorące dania i dużo innych specjałów. Wszyscy kupowali pełne torby pączków, by zabrać je do domu. Każdy pytał o pączki pani Marysi. Kiedy kończył się karnawał to był znak, że wkrótce zacznie się przedwiośnie. Dawniej zimy zaczynały się wcześniej. Były śnieżne i mroźne, ale kiedy przychodził czas na wiosnę - przychodziła niezawodnie.

Wspomnienia: KRYSPINA GRUSZKOWA Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr56 , R XVI , 1/2006r

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

„Tkacz" sprzedany na licytacji. 1932r