Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 23 marca 2021

Ścieżki Pamięci. Bogusław Caban.

 Ścieżki Pamięci. Bogusław Caban.

Bogusia Cabana znałem zawsze i pisanie o nim w czasie przeszłym powoduje, że czuję się jakoś dziwnie. Chodziliśmy razem do jednej klasy w szkole podstawowej. Później do tej samej szkoły średniej, którą było oczywiście nasze liceum. Mając kilkanaście lat, człowiek jest autentyczny, nieskażony doświadczeniami życiowymi, szczery. Łatwo wtedy rodzą się przyjaźnie ale również i uprzedzenia. Ja miałem to szczęście, że w tym okresie kolegowałem się z Bogusiem. Przez długi czas siedzieliśmy razem w jednej ławce.W klasie było dwóch Bogusławów i nie wiem dlaczego, na jednego mówiliśmy Bogdan, a na drugiego Boguś. Może dlatego, że Boguś był zawsze uśmiechnięty i przyjazny dla wszystkich. Bogdan nosił nazwisko Kaszyca i dojeżdżał z Poraja.



Święto Poezji w LO w Kamienicy Polskiej.Recytuje p.Bogusław Caban.23 luty 1971r. Foto Kronika LO w Kamienicy Polskiej.

Boguś natomiast, mieszkał tuż przy szkole, blisko boiska, na którym rozgrywaliśmy bardzo ważne mecze w piłkę nożną. Pamiętam, zaraz na początku, gdy byliśmy w pierwszej klasie liceum, pokonaliśmy tych najstarszych. Oni chodzili do klasy jedenastej, a my do pierwszej. Byli od nas dwa lata starsi. Ta niezrozumiała trochę numeracja klas wynikała z ówczesnej reformy szkolnictwa. Najbardziej z naszego sukcesu cieszył się profesor od WF-u Pan Adam Hładzik. Pamiętam, że zaraz „przyjęliśmy’’ nazwiska sławnych piłkarzy. Wtedy na topie był Manchester City. Boguś od tamtego czasu nazywał się Tony Book, Stefan Rogacz to Derek Jeffries. Mnie nazywali Colin Bell. Boguś grał na obronie. Trudno było go ominąć. W ataku szalał Stefciu Chmielewski jako Francis Lee. Byliśmy wtedy jeszcze dziećmi, i po dziecięcemu wyrażaliśmy swoje emocje. Mieliśmy po czternaście-piętnaście lat. Gdzie te czasy? W wakacje po drugiej klasie, z Bogusiem i właśnie ze Stefciem Chmielewskim pojechaliśmy na obóz nad jeziora do Lubniewic. Tam poznaliśmy podstawy gry w brydża. Te podstawy przekazaliśmy później mojemu tacie. Często się zdarzało, że w so-botnie wieczory siadaliśmy razem z nim do stołu aby rozegrać kilka robrów. Przyjeżdżał wtedy Andrzej Kołodziejczyk i przychodził oczywiście Boguś. Mama robiła kanapki.



Posiłek podczas zawodów w strzelaniu z karabinka sportowego na żwirowsku (dziś w tym miejscy znajduje się hala sportowa) . 1971r Pierwszy z prawej (tyłem) p.Bogusław Caban, p.Halina Haczyk, p.Andrzej Kuśnierczyk,p.Alfreda Skurłat, NN.Z albumu p.Andrzeja Kuśnierczyka

Siedzieliśmy przy kartach do późnych godzin wieczornych. Przyszła czwarta klasa i trzeba się było przygotowywać do matury. Boguś wybierał się na Politechnikę Śląską. Ja również. Boguś chciał studiować chemię a ja maszynoznawstwo na Wydziale Górniczym. Obaj swoje wybory zrealizowaliśmy. Na maturze, jak i na egzaminach wstępnych, zdawaliśmy te same przedmioty. Z matematyki nie trzeba się było przygotowywać, bo Pani profesor Szumera w doskonały sposób przygotowywała nas do tych egzaminów przez cztery lata. Gorzej było z fizyką, bo Pan Gawron uczył nas tylko w pierwszej klasie, a potem odszedł gdzieś do innej szkoły. Nad książkami z fizyki trzeba było zatem trochę posiedzieć. Uczyliśmy się bardzo często razem, a jeszcze częściej egzaminowali, udowadniając sobie nawzajem swoją niewiedzę lub z uznaniem poklepywali po plecach. Do dzisiejszego dnia pamiętam, jak siedząc w domu u Bogusia nad zadaniami ze zbioru Zillingera, przerwaliśmy naukę, aby obejrzeć konkurs skoków narciarskich na olimpiadzie w Sapporo w 1972 roku. Te 111 metrów i złoty medal Fortuny oglądaliśmy razem.



LO w Kamienicy Polskiej . W klasie . Rok 1970 . O lewej: p.Danuta Kuśnierczyk, p.Agnieszka Cianciara, p.Anna Badora, ukryty za gazetą p.Andrzej Kołodziejczyk i p.Andrzej Kuśnierczyk. Zdjęcie: p.Bogusław Caban - szkolne koło fotograficzne .Udostępnił p.Andrzej Kuśnierczyk.

Po zdaniu matury, nasi rodzice nie kontaktując się ze sobą, postanowili posłać nas na kurs przygotowawczy organizowany przez Politechnikę Śląską. Kurs ten odbył się w Gliwicach i został przez nas zaliczony. Celowo użyłem trochę niezgrabnego słowa „zaliczony’’ bo był on trochę inny niż wyobrażali go sobie zapewne nasi rodziciele. Zamieszkaliśmy z Bogusiem w jednym pokoju w akademiku przy ulicy Curie-Skłodowskiej. Na wykładach z matematyki byliśmy dwa razy a z fizyki raz. To Boguś stwierdził, że szkoda czasu, aby na nich siedzieć, bo jeśli chodzi o matematykę, to z naszego liceum wynieśliśmy więcej, a z fizyką będziemy dalej walczyć sami, bo sami najlepiej wiemy co nas najbardziej boli. Tak też zrobiliśmy. Ten dwutygodniowy okres w Gliwicach wspominam bardzo miło. Poznawaliśmy razem, jeszcze wtedy trochę na wyrost, studenckie życie. Chodziliśmy do kin. Raz byliśmy, a jakże, w pi-wiarni przy ulicy Wrocławskiej. Było to w tamtych czasach ulubione miejsce spotkań studentów tylko płci męskiej, ponieważ w dzisiejszym rozumieniu znaczenia słów, nie była to żadna piwiarnia, tylko totalna speluna.
Na egzaminy wstępne przyjechaliśmy jak do siebie. Znaliśmy przecież miasteczko akademickie. Znaliśmy rozkład głównych sal na swoich wydziałach. Wiedzieliśmy czym są i gdzie się znajdują nasze dziekanaty czy rektorat. Znaliśmy trochę miasto. Dzięki kursowi przygotowawczemu nie przeżywaliśmy stresów jakie dało się dostrzec na twarzach innych. Takich jak my, którzy przyjechali tutaj z małych miejscowości. Z Bogusiem spotykałem się przez całe pięć lat trwania studiów. Z początku bardzo często, później coraz rzadziej. Nasze drogi zaczęły się pomału rozchodzić. Każdy z nas miał inne, swoje, bardziej już dorosłe problemy.



Zabawa noworoczna w LO Kamienicy Polskiej .Kółko recytatorskie przedstawia fragmenty utworów znanych pisarzy.Utwór ,,Grube ryby" Bałuckiego w roli p.Krystyna Zębik,p.Bogusław Caban.13 stycznia 1969r. Foto Kronika LO w Kamienicy Polskiej.

Po studiach, w Kamienicy Polskiej spotkaliśmy się kilka razy. Zawsze raczej przypadkowo. Boguś, o ile dobrze wiem, zamieszkał początkowo w Gliwicach. Ja w Rudzie Śląskiej, a później w Cieszynie. Doskonale pamiętam nasze ostatnie spotkanie, a ponieważ było ono jak się później okazało właśnie ostatnie, to napiszę o nim trochę dokładniej. O tym spotkaniu parę razy opowiadałem moim cieszyńskim znajomym, dając je jako przykład spotkania dziwnego, trochę humorystycznego, mogącego być mówiąc górnolotnie, symbolem zgubionego czasu. Spotkanie miało miejsce kilkanaście lat temu. Będąc w Kamienicy dowiedziałem się o pogrzebie Bogusia ojca. Pojechałem na cmentarz, bo przecież kiedyś pana Cabana znałem bardzo dobrze. Na cmentarzu zamieniłem z Bogusiem kilka zdań, ale odniosłem wrażenie, że on nie za bardzo wiedział z kim rozmawia. Miałem rację, bo jak później sam się przyznał, uświadomił go dopiero Marian – jego kuzyn. Boguś, mimo że w tym dniu miał wiele innych, bardzo ważnych obowiązków, znalazł trochę czasu, aby prosto z cmentarza przyjechać do mojego rodzinnego domu. Szykowałem się już do powrotu do Cieszyna.
– Teraz to cię poznaję – tak brzmiały jego pierwsze słowa – Ale tam, to nie. Muszę się przyznać, że od poprzedniego naszego spotkania, które miało miejsce z dziesięć lat wcześniej, mój wygląd się trochę zmienił. Ze względu na perypetie zdrowotne, musiałem przestać palić papierosy, a to poskutkowało dość dużym przyrostem mojej masy, że tak naukowo ujmę tę moją przypadłość. Taka przynajmniej jest, bardzo wygodna dla mnie wersja usprawiedliwiająca. Boguś natomiast nic się nie zmienił. Był taki sam jak w liceum, tylko rysy jego twarzy stały się trochę ostrzejsze, bardziej twarde, zdecydowane. – Jesteś po zawale? Bo ja tak – zapytał ni z tego ni z owego. Potwierdziłem, a on brnął dalej. – Miałeś robioną koronarografię? Bo ja tak. Również potwierdziłem.– No to jedziemy na tym samym wózku – stwierdził.– Masz pierwszą żonę czy drugą? - zmienił nagle temat rozmowy. Odpowiedziałem, że pierwszą.– No to tutaj się różnimy – stwierdził ze śmiechem. Tak przebiegała nasza ostatnia rozmowa. Trwała cztery, może pięć minut, bo Boguś z oczywistych powodów się spieszył. Na koniec serdecznie, po męsku uściskaliśmy się. Ani ja, ani zapewne on też, nie sądziliśmy, że będzie to nasze ostatnie spotkanie. Takim go zapamiętam. A może inaczej. Ponieważ w dorosłym życiu z Bogusiem spotykałem się bardzo rzadko, to w mojej świadomości on żyje nadal. I niech tak pozostanie. Wspomnienia: Tomasz Gruszka (Cieszyn) Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr103 , R XXVII , 4/2017r

2 komentarze:

  1. Profesor Adam Hładzik to mój zmarły już dziadek, zmarł 20 października 2018 r. w wieku 85 lat w Świętochłowicach. Zawsze miło wspominał czasy kiedy był nauczycielem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Profesor Adam Hładzik to mój zmarły już dziadek, zmarł 20 października 2018 r. w wieku 85 lat w Świętochłowicach. Zawsze miło wspominał czasy kiedy był nauczycielem.
    jeszke.klaudia@gmail.com

    OdpowiedzUsuń

„Tkacz" sprzedany na licytacji. 1932r