DZIEJE RODZINY BIELOBRADKÓW .(2). Autor: Krzysztof Bielobradek (Warszawa)
W międzywojennym dwudziestoleciu babcia Wanda przewodniczyła miejscowemu Kołu Gospodyń Wiejskich. Był to wtedy nowy, prężnie rozwijający się ruch, jak się dziś mówi - oddolny. W Kamienicy organizowane były różne kursy szycia, racjonalnego żywienia, opieki nad dziećmi, gotowania itd.
Rodzina p.Bielobradków .Siedzą p.Wanda i Bronisław Bielobradkowie ,stoją dzieci Władysław ,Maria ,Stanisław i Tadeusz .Początek XX wieku
Było to wówczas bardzo potrzebne. Kamienickie koło było jednym z najlepiej działających w powiecie. Doceniono to i babcia z kilkoma kobietami została zaproszona przez Marszałka Piłsudskiego do Belwederu na spotkanie z delegatkami kół z całej Polski. Było to dla nich wielkie wyróżnienie, gdyż trzeba zdawać sobie sprawę, kim dla ówczesnych Polaków był Marszałek. W tym okresie babcia pomogła paru młodym osobom, by mogły bez przeszkód uczyć się i skończyć szkoły. Ludzie ci nigdy jej tego nie zapomnieli, często odwiedzali staruszkę i traktowali ją jak kogoś z rodziny a jej miło było widzieć jak radzą sobie w życiu.
Przedwojenna granica Polski z Niemcami przebiegała ok. 30 km na zachód, od Kamienicy. W pierwszych dniach niemieckiej napaści dziadek spakował małą walizkę, zamknął dom i ruszył z wieloma innymi, byle dalej od frontu. Dobrze zrobił, gdyż był na pierwszym miejscu listy osób wskazanych do aresztowania. Niemiecka mniejszość, tzw. piąta kolumna miała dobre rozeznanie kto jest kim, żyjąc wśród nas od lat na równych prawach. W dniach wojny pokazali co potrafią. Po zajęciu Częstochowy Niemcy przeprowadzali masowe aresztowania i rozstrzeliwania co znaczniejszych osób. Odbywało się to głównie pod Olsztynem i w lesie jaskrowskim. Są tam małe groby pomordowanych . Te polowania na ludzi trwały przez całą wojnę, lecz najbardziej nasilone były tuż po wejściu Niemców. W tym czasie babcia przebywała u syna w Warszawie.
W swej wędrówce dziadek dotarł do Góry Kalwarii nad Wisłą i prędko stamtąd wracał na wieść, że od wschodu wtargnęli bolszewicy. Wreszcie spotkali się z babcią w Kamienicy. Podczas okupacji dziadek prowadził aptekę pod nadzorem niemieckim. Nazwali ją „Adler Apotheke". Jako jedyny farmaceuta w okolicy był przez Niemców tolerowany, lecz było to życie z dnia na dzień. Nikt nie był pewien swego losu. W 1945 roku stanęło w Kamienicy sowieckie wojsko. Pułkownik z oficerami kwaterował w domu dziadków. Gotował im wysoki, chudy chłopak, szeregowiec imieniem Waśka, były student medycyny. Babcia zaopiekowała się tym chudym i dokarmiała go cichaczem. Odjeżdżając klęknął przed nią, ucałował jej ręce i podarował drewniany tłuczek do mięsa, na którego trzonku wyciął nożem napis cyrylicą - „Ot Wasilija" - to było wszystko, co miał. Nieco później trafiła do dziadków młoda Niemka, wiejska dziewczyna, Gdela, która nie zdążyła widocznie uciec z Niemcami i błąkała się po okolicy. Nienawiść do Niemców była po wojnie straszna i gdyby tak wpadła w ręce Polaków, a już nie daj Boże Rosjan, byłoby z nią marnie. Babcia przygarnęła ją na jakiś czas, a ona pomagała jej w domu, nie wychodząc poza obręb gospodarstwa. Gdy nastroje trochę się uspokoiły, pojechała dalej na zachód. Nie w sło-wach, lecz w uczynkach miała ta moja babcia chrześcijańskie sumienie. Mimo upływu lat staruszkowie trzymali się dobrze i zdawało się, że są niezmienni i niezniszczalni. Czas jednak płynął. Parę lat po wojnie dziadek mój sprzedał aptekę i oboje z babcią żyli z jego emerytury. Materialnie pomagali im trochę synowie. Babcia rzadko opuszczała już Kamienicę lecz dziadek bywał czasami u nas w Częstochowie i wydawało się, że wciąż jest w tak samo dobrej formie, pełen życia i humoru, jak dawniej. Ojciec opowiadał, że kiedyś gdy dziadek miał już dobrze pod dziewięćdziesiątkę, wszedł lekkim krokiem na trzecie piętro, obejrzał się na człapiącego ciężko, zadyszanego syna i spytał: - Władek, co ty tak sapiesz? Był doprawdy niezwykłym staruszkiem. Wiosną 1962 roku wracając z Częstochowy szedł z Wanat do Kamienicy i tam na drodze powalił go znienacka udar mózgowy. Niedługo potem umarł w Kamienicy jako chyba najstarszy mieszkaniec wsi. Miał dziewięćdziesiąt sześć lat. Babcia, osiemdziesięcioośmioletnia staruszka, po jego śmierci gasła w oczach i nie chciała już bez niego żyć. Umarła w trzy miesiące później. Oboje pochowaliśmy w kamienickim starym grobie. Z ich śmiercią skończyła się dla nas wszystkich w rodzinie jakaś epoka życia związana z Kamienicą. Ten ich miły, swojski i tak przytulny kiedyś dom ział już jaką nieznośną pustką, a każdy znajomy przedmiot i drobiazg potęgował uczucie braku tych drogich nam staruszków. Cóż, było - minęło. Dziadkowie moi dobrze wychowali swe dzieci.
Władysław i Stanisław Bielobradkowie
Dwaj synowie bliźniacy Władysław i Stanisław w 1917 roku zdali maturę w gimnazjum im. Henryka Sienkiewicza w Częstochowie i rozpoczęli studia. Władysław - mój ojciec - na wydziale prawa Uniwersytetu Warszawskiego, a Stanisław na wydziale medycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Obaj dalej działali w P.O. P.
11 listopada 1918 roku, w dniu powrotu Józefa Piłsudskiego z więzienia w twierdzy magdeburskiej, obaj przerwali studia i na ochotnika wstąpili jako szeregowcy do powstającego Wojska Polskiego. Władek do tworzącego się w Warszawie 3. Pułku Ułanów, a Stasiek do 1 Pułku Artylerii Górskiej w Krakowie. Po krótkim szkoleniu poszli na front, gdzie bez przerwy walczyli z Ukraińcami i bolszewikami, aż do końca 1920 roku, kiedy udało się zwyciężyć sowiecką nawałę. W 1919 roku na front ochotniczo poszedł też ich młodszy brat Tadeusz, jako szesnastolatek. Mój ojciec, Władysław (ur. 9.V.1893) jako ułan dosłużył się na froncie stopnia wachmistrza, Krzyża Walecznych za 1920 rok i postrzału karabinowego w gło-wę. Po tej wojnie dokończył przerwane studia prawnicze i założył kancelarię adwokacką w Częstochowie.
Stanisław Bielobradek - 1918 r.
Po wojnie jak jego ojciec, działał społecznie w niezliczonych organizacjach. Szczególnie silnie związany był ze Związkiem Ochotniczych Straży Pożarnych. Był też czynny w licznych stowarzyszeniach kulturalnych, Lidze Ochrony Przyrody, Polskim Związku Łowieckim itd. Po klęsce 1939 roku od początku był w konspiracyjnym Polskim Związku Wojskowym przekształconym wkrótce w Związek Walki Zbrojnej, który potem był trzonem Armii Krajowej. W AK. dostał awans na kapitana i był dowódcą kompanii w 25. Pułku Piechoty. Swe konspiracyjne funkcje pałnił w Częstochowie, gdzie był bardzo znany, mieszkał z rodziną, pracował w sądownictwie. Było to bardzo ryzykowne. Wpadka groziła mu w każdej chwili. Mając szerokie kontakty i konspiracyjne doświadczenie od najmłodszych lat, był w wywiadzie AK. O tym nigdy nie mówił, lecz niezależnie od tego, przypominając sobie pewne fakty, jestem tego pewien. Podczas powstania warszawskiego 25. Pułk Piechoty AK, jak inne jednostki, wyruszył na odsiecz walczącej beznadziejnie Warszawie. Jak wielu innym oddziałom, nie udało mu się przebić przez niemiecki pierścień wokół stolicy i pułk musiał zawrócić, ponosząc po drodze straty. Efektem tego wszystkiego była dekonspiracja oddziałów i ludzi. W tej sytuacji wystarczyła jedna wpadka, żeby na śmierć poszło wielu. W Często-chowie nic takiego jednak się nie stało.
Tadeusz, Stanisław, Władysław Bielobradkowie- 1960r
Po 1945 roku akowcom nie ułatwiano życia. Wielu zamordowano w ubeckich katowniach lub wywieziono na Sybir. Ojca też nie ominęły represje, było wiele krytycznych epizodów i przez wiele lat był „na celowniku" towarzyszy. Oj-ciec miał demokratyczne poglądy i nie robił nigdy różnic między ludźmi ze względu na ich stan majątkowy czy pochodzenie, byle byli to ludzie porządni. Do dziś pamiętam, jak kiedyś, jako mały chłopak, szedłem z nim ulicą i zatrzymał się obok nas umorusany rykszarz (ryksza był to trójkołowy rower ze skrzynką z przodu do wożenia towarów), wiozący węgiel i pozdrowił ojca - Cześć Władek. - Cześć, odpowiedział ojciec. Przywitali się i chwilę rozmawiali. Idąc dalej spytałem ojca, dlaczego jest „na ty" z tym węglarzem. - Bo to porządny chłop. Dziś jest biedny i brudny, ale był dobrym żołnierzem. Dlatego, synku - odpowiedział mi. Więcej nie zadawałem mu głupich pytań. To był cały mój tata. Wiele lat pracował w Częstochowie jako adwokat i społecznik. Do końca miał niespożytą ułańską fantazję. Mógłbym opowiadać o nim godzinami, ale nie miejsce tu na to. Gdy przed śmiercią leżał w częstochowskim szpitalu, do końca nie tracił ducha i humoru, choć wiedział; że już po nim. Piękny był stosunek do niego leżących tam z nim o wiele młodszych ludzi, m.in. z Poczesny i okolic, gdy dowiedzieli się, że to ułan z 1920 roku, który rąbał po łbach bolszewików, jak mogli starali się pomagać mu, mimo że sami ledwo łazili.
Zmarł w 1989 roku, przeżywszy 92 lata. Pochowany został ze strażackimi honorami w Kamienicy. Na pogrzebie jego był tłum ludzi z Kamienicy i Częstochowy. Porównując jego życie ze swoim, przykro mi, kiedy widzę jak bardzo daleko mi do niego. Autor: Krzysztof Bielobradek (Warszawa) Źródło: Kwartalnik historyczny Kongregacji Genealogicznej ,,KORZENIE” nr 53, R. XV, 2/2005r
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz