Widziane z Krakowa. (Wspomnienia Zdzisław Wagner)
„Korzenie" zamówiły u mnie artykulik o konfliktach, bójkach, groźnych (ale i zabawnych) sytuacjach, jakie miały miejsce w Kamienicy Polskiej i okolicach przed pół wiekiem. [..] Niektóre zdarzenia, z nimi związane postaci, znane mi osobiście lub z opowiadań. Redaktorowi chodziło pewnie raczej o faktograficzną rejestrację opisów bójek „zakapiorów" niż literacką formę, z gatunku eseju, czy felietonu. Czy jednak jest to przedsięwzięcie bezpieczne? [...] Żaden z tych synonimów nie pasuje mi do kogokolwiek z grona bliskich znajomych z tamtych lat, ale już dalszych tak. A przecież nie byłem grzecznym i układnym młodzieńcem...
Stara sala OSP dzisiejszy budynek Straży Gminnej w minionych latach spełniał role sali teatralnej, widowiskowej i kinowej.W pierwszym rzędzie Natalia Sklarczyk i ks Stanisław Duda .Lata 50-te
Urodzeni pod koniec wojny i zaraz po wojnie młodzi mieszkańcy Kamienicy Polskiej, Romanowa, Rudnika, Jastrzębia, Poraja, Osin, Wanat, Zawady, Poczesnej czy Zawisny byli zdani na obcowanie ze sobą przy różnych okazjach. Okazji nie było wcale mało, ale najważniejszą z nich była zabawa taneczna. Zabawy odbywały się zazwyczaj w remizach strażackich, a latem pod chmurką. Mile wspominam zabawy w Kamienicy w starej sali, gdzie wiejska społeczność nie tylko bawiła się, ale licznie gromadziła na teatralnych spektaklach, różnego rodzaju akademiach, czy projekcjach filmów fabularnych kina objazdowego. Jeśli już jestem przy kinie, to mam przed oczami zdarzenie, które dotknęło mnie boleśnie na długo. I tu zrobię wyjątek, jedną z zakapiorskich sytuacji wspomnę. Któregoś wieczoru roku 1966 Iub l967, po zakończeniu seansu filmowego, wsiadłem na swojego „rumaka" - motorower marki „Komar" i zamiast jechać prosto do domu, wstąpiłem po drodze do gospody. Ta usytuowana była na rogu ulic Konopnickiej i Jastrzębskiej - w budynku należącym do państwa Brzozowskich. Byłem nie dłużej jak kwadrans. Po wyjściu stwierdziłem, że mojej ukochanej maszyny nie ma. Zniknęła w ciemnościach. Ruszyłem na poszukiwanie, wespół z kolegą, w kierunku Osin. Tam prowadził ślad. Mieliśmy podejrzenia, gdyż jeden z zakapiorów mieszkał w tejże miejscowości. Na dodatek był na tym samym seansie filmowym. Przeszukanie pomieszczeń gospodarczych nic nie wniosło do sprawy. Stratę przeżywałem bardzo boleśnie, wielokrotnie modliłem się do świętego Antoniego z prośbą o pomoc w odnalezieniu jednośladu. I co? Pomogło, z efektem opłakanym. Dopiero po roku, albo i więcej. Dostałem cynk, że jakiś bardzo zardzewiały szkielet motoroweru znaleziono w Warcie, przy moście łączącym Kamienicę z Osinami. Cóż było robić, machnąłem ręką, ale tamtego zdarzenia długo nie mogłem wybaczyć szumowinie. Widywaliśmy się później na zabawach tanecznych, które odbywały się w wielu sąsiednich miejscowościach. W Kamienicy jakby rzadziej.
"Klubu nad basenem" (Spóldzielni Tkaczy i Dziewiarzy) .Od lewej: p.Leszek Szmida, p.Andrzej Kowalewski, p.Zosia Blachnicka, p.Ewa Dziedzic, p.Zbyszek Bałdyga, p.Wojciech Łebek, p.Ryszard Tyc. Lata 70-te.Z albumu Wojciecha Łebka.
Dużą aktywnością w dziele organizowania imprez tanecznych, w drugiej połowie lat sześćdziesiątych, mogli pochwalić się w Jastrzębiu i Poczesnej. Tamtejsze salę przy remizach często odwiedzane były przez młodzież z mojej wioski. Podczas zakrapianych zabaw trzeba było mieć oczy szeroko otwarte i uważać, do kogo „uderzyć w stolik", aby upatrzoną poprosić do tańca, nie dostać „kosza" lub nie usłyszeć słownej wiązanki od towarzyszy stolika. Często dobre zabawy zależne były od wybranej dziewczyny, która chętnie przyjmowała zaproszenia do kolejnych tanecznych kawałków. Udane zabawy były i takie, kiedy wracało się do domu bez uszczerbku na zdrowiu, w przyzwoitym stanie i z nowymi nadziejami na kolejną taneczną imprezę. Ważny był wówczas środek transportu. Luksusem było zabranie się motocyklem kolegi. Wśród moich znajomych najbardziej „wypasiony" pod tym względem był Czesio Wnuk (nie żyje od dwóch lat). Posiadał wuefemkę, polski motocykl, popularny w tamtym czasie. Pojazd przeznaczony na dwie osoby często zmuszany był do przekraczania wyznaczonej normy. Pamiętam jeden z powrotów z Jastrzębia do Kamienicy, tuż nad ranem. Czesio kierował motocyklem i zadysponował nam trzy siedzenia z tyłu, przedłużając siedzisko przy pomocy deski. Dojechaliśmy do celu szczęśliwie, tylko moje spodnie poddały się, rozdarte na bocznym szwie trafiły do krawca. Wspomniany Czesiek był moim kuzynem, starszym kolegą, wśród ówczesnej naszej „paczki" mógł pochwalić się indeksem gliwickiej uczelni. Życzliwy, wierny kompan, no i właściciel paru balonów z winem swojskiej produkcji. Jeśli dobrze pamiętam, to napój ten robił z róży. Wspaniały w smaku, dodawał odwagi przed wyjazdowymi wypadami w obce tereny. A w tych również brał udział brat Czesława, Bogdan. Chociaż lubiany przez koleżanki, do dzisiaj pozostał wierny swojej zasadzie: samotności w życiu nigdy nie za wiele. Był jednym z tych, któremu groził podatek od bezdzietności i stanu kawalerskiego. Tak zwane „bykowe", które zostało zniesione pod koniec lat sześćdziessiątych, na jego szczęście, a może i nieszczęście. Bo cholera wie, czy nie przez to pozostał w kawalerstwie. Gdyby nie zlikwidowali, to może, przymuszony podatkiem, Bogdan zaręczyłby się z jakąś jastrzębską córką górnika z kopalni rudy żelaza, spłodził odpowiednią ilość pociech i cieszył się dzisiaj z wnuków. A może i błądzę, gdyż nie wiem, czy chciał wiązać swoją przyszłość z obcą kobietą. Przy najbliższej okazji, podróży na mecz piłkarski przy ul. Magazynowej, zapytam Bogdana o fakty. Wychylimy strzemiennego, to może nie zruga mnie za powyższe słowa.
Kamienica Polska. Pierwszy od lewej p.Jerzy Pałasiński, na motocyklu SHL p.Zdzisława Wołos z domu Pałasińska i p. Ryszard Wołos. Lata 60-te. Udostępniła p. Zdzisława Wałos Bywalcy
Jak niebezpieczne były powroty z zabaw tanecznych, uświadomiłem sobie wtedy, gdy dotarła do mnie wiadomość o tragicznej śmierci mojego kolegi ze szkolnej ławy, Staszka Fazana. Był pasażerem motocyklowej jazdy, kierujący kolega źle wyliczył prędkość w stosunku do zakrętu, tuż przed mostem na Warcie. Dla Staszka była to podróż ostatnia, z której nie wrócił do domu. Był wspaniałym kompanem, uczciwy, grzeczny, zawsze z uśmiechem na ustach, po prostu fajny kolega. Niebawem miał zostać ojcem, nie doczekał narodzin córki.
Nie będzie opowiadania o bójkach, o zadziornej i impulsywnej młodzieży lat sześćdziesiątych, wychowanej na filmowych bohaterach telewizyjnego serialu „Bonanza" lub kowbojskich obrazów takich jak „Rio Bravo" Howarda Hawksa, czy „Siedmiu wspaniałych" Johna Sturgesa. Chociaż sowieckiej produkcji filmowej o wojnie było zatrzęsienie, to nie ona była dla nas magnesem i wzorem, wielu z nas było za wolnością słowa i wyboru. Wolność zawitała dopiero dwadzieścia lat później.
Jeśli będzie taka potrzeba, powrócę wspomnieniami do tamtych lat, z serdecznym spojrzeniem, bez bójek do krwi, ale też bez koloryzowania ówczesnej rzeczywistości. Wspomnienia Zdzisław Wagner ( Kraków) Źródło: Kwartalnik ,,Korzenie” nr81 , R XXII , 2/2012r Fotografie: Zbiory Muzeum Regionalnego w Kamienicy Polskiej oraz archiwum Kwartalnika ,,Korzenie”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz